środa, 27 września 2017

#4 Historia nauczycielką życia | Jedenaste: nie skreślaj!

O „fajtłapie”, który został wynalazcą


Witam Cię, droga Czytelniczko i Ciebie, drogi Czytelniku, w ostatnim wpisie na Historii nauczycielce życia we wrześniu. Dotychczasowe nauki były nieco poważniejsze, ale na koniec miesiąca pomyślałem, że wrzucę coś luźniejszego. Nie znaczy to, że czegoś się dzisiaj nie nauczymy! O, nie! Zapraszam zatem na mininaukę tudzież nauczkę :)


Zastanawiając się nad tematem naszego dzisiejszego spotkania zasłyszałem „przez przypadek” w Radiu Maryja bardzo ciekawą, krótką historyjkę dotyczącą Thomasa Alvy Edisona, którą teraz postaram się pokrótce opowiedzieć, parafrazując ją.

Zdarzyło się raz, że gdy mały Thomas wrócił ze szkoły, podszedł do mamy i wręczył jej kartkę papieru. Oznajmił: „Mój nauczyciel dał mi tę kartkę i powiedział, żebym wręczył ją tylko mojej matce”.


Młody Edison;
źródło: By http://www.mercurians.org/nov2002/images/edison_young2., Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=629336

Mama, czytając list synowi, miała oczy pełne łez. Czytała: „Pani syn jest geniuszem. Ta szkoła jest za mała dla niego i nie ma wystarczająco dobrych nauczycieli by go uczyć. Proszę by go pani uczyła sama”.

Wiele lat później, już po śmierci mamy, Thomas – wówczas już wielki i znany wynalazca światowej sławy – przeglądał rodzinne rzeczy. W pewnym momencie znalazł w rogu szuflady od biurka małą karteczkę. Poznał ją... Wziął ją do ręki, otworzył i czytał: „Pani syn jest opóźniony w rozwoju [chory psychicznie]. Nie wpuścimy go więcej do szkoły.

Edison rozpłakał się i dużo czasu mu zajęło przywrócenie się do stanu używalności. Gdy to jako tako wreszcie nastąpiło, usiadł i napisał w swoim dzienniku: „Thomas Alva Edison był dzieckiem opóźnionym w rozwoju, które dzięki bohaterskiej matce zostało geniuszem stulecia”.

Mamy jeszcze wrzesień, a zatem miesiąc mniej lub bardziej pozytywnie kojarzący się uczniom... W związku z tym powyższa opowieść jest na czasie. Chociaż jest krótka, można z niej wyłowić bardzo wiele morałów (nauk), m.in. o „bohaterskiej matce” czy uporze i wytrwałości stojących u podstaw sukcesu. Wbrew pozorom nie jest to historia przeciwna chodzeniu do szkoły, jak może odczytaliby ją rasowi wagarowicze i nieustannie cierpiący na „szkolne wymówki”... Zdecydowanie nie tak należą ją rozumieć. Jeśli już, to pewnie otwiera ona pole do dyskusji o mankamentach systemu oświaty także i we współczesnym świecie. Ja jednak nie na to chciałem dzisiaj położyć nacisk.

Opowiastka o Edisonie (jeśli nie w 100% prawdziwa, to przynajmniej na pewno oparta na faktach) jest nauczką dla nas wszystkich, żebyśmy zbyt łatwo nie skreślali kogoś lub nawet siebie, bo i o to czasami nietrudno. Nauczyciele wielkiego wynalazcy nie poznali się na nim; wtedy jeszcze dysleksja nie była tak rozpoznana jak dziś. Czy jednak w naszym życiu nie ma takich sytuacji, że jakiś „matoł”, „nieudacznik” czy „fajtłapa do granic możliwości” nagle nas zaskakuje albo zawstydza? Nie dotyczy to tylko talentów, ale często wielu innych sfer życia, takich jak uczucia, upadki moralne (w tym nałogi) i inne. Może zdarzyć się i tak, że rzeczywiście ktoś na pozór nie ma jakichś szczególnych zdolności, ale gdy się go pozna głębiej, to normalnie wymiata w jakiejś dziedzinie lub dziedzinach. W związku z tym człowiek często zbyt pochopnie kogoś osądza, feruje niesprawiedliwe wyroki na prawo i lewo, oczernia i wyśmiewa. Wierzący znają Kogoś, kto nigdy nie potępia, znając nawet całą prawdę o człowieku, choćby najbardziej wstydliwą i podłą.

Pytanko: Czy zdaję sobie sprawę z tego, że każdy „ciamajda” to potencjalny geniusz, który zapisze się w historii złotymi zgłoskami?


Dzięki, moi Drodzy, za dzisiaj. Jak dobrze pójdzie, to każdy miesiąc możemy kończyć mniej lub bardziej luźnymi mininaukami, nauczkami czy ciekawostkami. Tymczasem Was serdecznie pozdrawiam i niezmiennie proszę o częste zaglądanie na moje blogi i aktywność.

Bibliografia wpisu:

1. Pięć rzeczy, których nie wiesz o Edisonie, http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,3829185.html
3. "Z prądem i pod prąd”, http://www.edukacjadomowa.pl/slawni001.html
4. Opowieść zasłyszana w Radiu Maryja i znaleziona na stronie Facebooka „Żywa Wiara”.


Przy okazji nie zapominajcie o profilu „Biblia i Historia” w mediach społecznościowych i pozostałych wpisach :)

środa, 20 września 2017

#3 Historia nauczycielką życia | Gdy szkiełko i oko wymiękają

Istnieje w Neapolu krew, która nie może doczekać się zmartwychwstania...



Kochani, witam Was serdecznie już w trzecim odcinku mojego bloga Historia nauczycielką życia. Tym samym zapraszam serdecznie na wyprawę w głąb dziejów, z której pragniemy wyłuskać kolejną naukę, przydatną na dziś i jutro, teraźniejszość i przyszłość.

Z dzieciństwa pamiętam taką wieczorynkę o pewnej dziewczynce, która przechowywała różne skarby przywiezione z odległych stron świata. Każdy epizod poświęcony był jednej wyprawie i jednemu przedmiotowi, który główna bohaterka miała jako pamiątkę z tej konkretnej podróży. Myślę sobie, że u nas jest podobnie. Nie tyle wyruszamy jednak w sensie geograficznym (choć poniekąd też), co raczej przenosimy się w przeszłość, żeby odszukać jakiś skarb, czyli naukę. Bo chyba przecież o to w historii przede wszystkim chodzi, nieprawdaż?


Około 270 r. n.e. przyszedł na świat przyszły biskup Benewentu (obecnie miasto i gmina we Włoszech w regionie Kampania; prowincja Benewent) – św. January. Wedle przekazu z V w. ów biskup, w czasach panowania cesarza Dioklecjana (284-305) i w okresie prześladowań chrześcijan udał się do więzienia, żeby pocieszyć przebywającego tam diakona Sozjusza. Towarzyszyło mu w czasie wizyty dwóch innych diakonów – święci Festus i Dezyderiusz. Niestety odwiedzających aresztowano i zmuszono do złożenia ofiary bożkom pogańskim. Skutkiem owego nieposłuszeństwa miało być pożarcie przez niedźwiedzie w amfiteatrze.

Wówczas zabrano ich do Puteoli (obecnie miasto Pozzuoli). Nie pomogły protesty diakona św. Prokula i świętych świeckich – Eutychesa i Akucjusza, których za karę publicznie ścięto.

Prastara chrześcijańska tradycja wskazuje na 19 września 305 r. jako datę śmierci wszystkich wspomnianych mężów. Przyjmuje się jednak różne miejsca męczeństwa: January, Festus i Dezyderiusz – Benewent; Sozjusz – Miseno; Prokul, Eutyches i Akucjusz – Puteoli.

Wedle jednego z podań św. January ostatecznie został jednak ścięty mieczem, gdyż niedźwiedzie, które miały go pożreć, ociągały się z wykonaniem zadania. Po egzekucji ciało krwawiło, a pewna pobożna kobieta miała zebrać nieco krwi do flakonika (a raczej flakoników) jako relikwię. I tutaj zaczyna się niezwykle ciekawa i pasjonująca historia owych ampułek.


Św. January, wizerunek będący prawdopodobnie kopią utraconego obrazu Caravaggia, 
źródło: By Louis Finson - Praca własna, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=15261285

Krew świętego przechodziła różne koleje losu i znajdowała się w ciągu wieków w różnych miejscach. W tym momencie jest to może nieco mniej istotne; zainteresowanych odsyłam po szczegóły na stronę brewiarz.pl. Szczególnie ważne jest to, że w 1497 r. przybyła do Neapolu i tam znajduje się po dziś dzień, a św. January jest wielkim patronem tego miasta (dla kibiców małe wyjaśnienie: Neapol to tam, gdzie teraz (wrzesień 2017) grają Arkadiusz Milik i Piotr Zieliński :). Wątpliwości co do autentyczności krwi i jej pochodzenia od św. Januarego rozwiał arcybiskup Neapolu, kardynał Alfons Castaldo w 1964 r., po wykonaniu kanonicznego badania relikwii (znaleziono m.in. bezdyskusyjny napis).

Ktoś może zarzuci: „No dobra, w Neapolu znajduje się relikwiarz z krwią świętego. I co z tego? Takich relikwiarzy jest na świecie wiele więcej niż może nawet samych świętych w niebie. Co w tym intrygującego? Dla wierzącego może to coś jeszcze znaczy, ale dla kogoś może to po prostu nieco starej krwi w ampułce, pochodzącej od dawnego człowieka, z której robi się wielkie halo”.

Jest tu jednak coś bardziej intrygującego niż mogłoby się wydawać. Od XIV w. notowane jest pewne zjawisko, wobec którego trudno przejść obojętnie pomimo odmiennego światopoglądu. Kilka razy w ciągu roku, krew mająca już kilkanaście wieków na karku, PRZECHODZI z postaci stałej w płynną. Jest wtedy jasna i pulsująca, jakby dopiero co wypłynęła z ciała męczennika. Ostatecznie można by się pokusić o absurdalną hipotezę, że to tylko jakiś dziwaczny wybryk krwi. Jednakże ów „wybryk” jest nadzwyczaj regularny, bo do opisanego wyżej tzw. cudu krwi św. Januarego dochodzi najczęściej (ale nie zawsze) 19 września, we wspomnienie liturgiczne św. Januarego. W takim stanie utrzymuje się przez następnych 8 dni. Czyżby krew znała się na kalendarzu... Inne daty, które od czasu do czasu „wybiera” krew jako czas cudu to pierwsza niedziela maja i 16 grudnia oraz z okazji niezwykłych wydarzeń.

Może i w tym miejscu ktoś zarzuci: „No dobra, ale może to są jakieś tam zwyczajne chrześcijańskie halucynacje. Co mi do tego?”. W tym miejscu trzeba jednak jasno i jednoznacznie stwierdzić, że nauka jest bezradna wobec tego tajemniczego wydarzenia w Neapolu. Nie jest to jakieś tam zjawisko, które jest tylko czymś w rodzaju legendy, dającej się obalić i w 100% wyjaśnić z pomocą twardych, naukowych dowodów. W przypadku cudu krwi św. Januarego zachodzi nie tylko coś, co się starożytnym i średniowiecznym filozofom nie śniło, ale nie mają na to wyjaśnienia nawet najtęższe umysły XXI w., które planują ludzkie eskapady na Marsa. Nauka rejestruje zjawisko, opisuje je, ale nie jest w stanie w jakikolwiek racjonalny sposób dowieść, dlaczego tak się dzieje. Co tu jest grane?

Ampułkę z krwią świętego przebadano wielokrotnie i to gruntownie. Obalono tezę, jakoby ktoś kiedyś tam w średniowieczu dolał tam czegoś i dlatego ta substancja tak się dziwnie zachowuje. Dziś wiemy, że nie ma tam innych materii poza prawdziwą tętniczą krwią żywego człowieka. Żywego? Tak! Choć św. January jest już dawno w innym wymiarze, który my wierzący określamy mianem Nieba, jego krew jest ciągle żywa, bo i on przecież ciągle żyje, bo jest właśnie tam – w Niebie. Jak to inaczej, niż na drodze wiary, wyjaśnić?


Girolamo Pesce, Męczeństwo św. Januarego, olej na płótnie, 262 x 193,
źródło: By Girolamo Pesce - Bishop's Library, Vác, Hungary, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=10291523

Skąd ta pewność, że w ampułce, a konkretnie ampułkach, bo gwoli ścisłości zaznaczmy raz jeszcze, że są w sumie dwie, jest tylko i wyłącznie krew? Otóż flakoniki posiadają szczelne mastyksowe zamknięcia jeszcze z IV w. i w żadnym wypadku nie można dostać się do krwi inaczej, jak tylko przez rozbicie ampułek. Wobec tego wszelkie badania przeprowadza się z pomocą tzw. metody spektralnej (zainteresowani znajdą informacje na ten temat w Sieci; nie będę Was tu może tym zanudzać :).

W starciu z krwią św. Januarego poddają się wszelkie prawa fizyki. Zmiany konsystencji krwi i jej właściwości fizycznych (np. kolor, objętość, a nawet ciężar) zachodzą zupełnie niespodziewanie i w sposób trudny do naukowej systematyzacji. Zmiany stanu substancji nie są związane ani z temperaturą, ani nawet... psychicznymi uwarunkowaniami i pobożnymi życzeniami wiernych. Tak, przeprowadzono poważne naukowe badania dotyczące nawet tych kwestii. Okazało się, że na zmiany krwi nie miały wpływu wielodniowe pobożne modlitwy dużej grupy wiernych. Krew pozostała niewzruszona... Innym razem potrafi z kolei przemienić się tylko wobec kilku osób. Wszelkie naukowe i racjonalne dowody wymiękają... Normalnie substancja powinna już dawno się zepsuć i zamienić w proch, a tej wyjątkowej krwi nie trzymają się żadne ludzkie zasady.

Oddajmy głos włoskiemu uczonemu prof. Gastone Lambertiniemu, który przez wiele lat badał tę dziwną krew: „Prawo zachowania energii, zasady, które rządzą żelowaniem i rozpuszczaniem koloidów, teorie starzenia się koloidów organicznych, eksperymenty biologiczne dotyczące krzepnięcia plazmy: wszystko to potwierdza, jak substancja, czczona od wielu wieków, rzuca wyzwanie każdemu prawu przyrody i każdemu tłumaczeniu, które nie odwołuje się do tego, co nadprzyrodzone. Krew św. Januarego to jest skrzep, który żyje i który oddycha: nie jest więc jakąś «alienującą» pobożnością, lecz znakiem życia wiecznego i zmartwychwstania”.

W ramach ciekawostki zaznaczmy, że przy relikwiach modlili się m.in. papieże św. Jan Paweł II i Benedykt XVI. Co ciekawe, krew nie zmieniła swojego stanu. W neapolitańskiej katedrze był również obecny papież Franciszek, w rękach którego substancja stała się w połowie cieczą. Kard. Crescenzio Sepe powiedział podobno do Ojca Świętego, że św. January musi kochać papieża, skoro krew już się w połowie rozpuściła. Na to Franciszek (parafrazuję): musimy się dalej nawracać, bo św. January jest chyba zadowolony tylko w połowie. Warto dodać, że już kilka minut później krew była cieczą w całości. Skąd krew wiedziała, że relikwiarz dzierżył w swoich dłoniach sam papież Franciszek? Tak w ogóle, nie był to nawet 19 września...

Najwyższy czas przejść do konkretnej nauki, którą pragniemy oczywiście wyłuskać z powyższych rozważań. Nie chodzi o to, abyśmy pisali dla pisania, ale musimy pomyśleć, czego uczy nas historia, która wydarzyła się w IV w., a która jest żywa (w przypadku krwi dosłownie) po dziś dzień.

Przyglądając się, choćby pobieżnie, dziejom ludzkości nietrudno nie zauważyć, że w poszczególnych epokach historycznych zmieniało się nastawienie człowieka do świata go otaczającego. W pewnych okresach ludzie byli bardziej skłonni do postrzegania otoczenia w kategoriach wiary, innym znów razem rządziła racjonalna i bezwzględna nauka. Pięknie oddaje tę prawdę symboliczne zestawienie wiary i czucia ze szkiełkiem i okiem (może pamiętamy albo nie, że pochodzi ono z ballady Mickiewicza „Romantyczność”). Ci, którzy mniej czytają lub nie uważali na polskim, ale wytrwale śledzą reklamy, wolą pewnie parę serce i rozum :). W każdym razie wiemy o co chodzi i na czym rzecz polega.

Znamienne jest jednak to, iż pomimo upływu wieków i bujnego rozwoju nauki nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na wiele wydawałoby się niezbyt trudnych pytań. A jednak często rozkładamy ręce bezradnie i zauważamy, że szkiełko, choćby najlepsze, nie rozwiewa naszych wątpliwości.

Bazą powyższych rozważań mogłoby być też wiele innych niewytłumaczalnych do końca zjawisk, jak np. Całun Turyński, chusta z Manoppello, cuda eucharystyczne, objawienia i wiele, wiele innych. Świadomie wybrałem taki może nieco mniej znany przypadek przynajmniej w zestawieniu z powyższymi.

A oto dzisiejsza nauka w pigułce:

Otaczającego nas świata nie da się do końca zbadać racjonalnie i rozumowo. Historia uczy, że serce i wiara są niezwykle ważnymi przestrzeniami ludzkiej tożsamości i naszego stosunku do otoczenia. Dla nas ludzi wierzących materia i zjawiska nadprzyrodzone są namacalnymi dowodami istnienia Boga i zarazem przejawem Jego Miłosierdzia. Podczas gdy Objawienie ukazane w
Ewangelii powinno nam absolutnie wystarczyć, Bóg zniża się do nas, „niewiernych Tomaszów” wszystkich czasów i mówi: To Ja jestem. „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1,15). Badania naukowe nie tylko nie stoją w opozycji do wiary, ale jak pokazuje przypadek cudu krwi św. Januarego, paradoksalnie dowodzą prawdziwości i nadprzyrodzonego charakteru zjawisk po ludzku niewytłumaczalnych.

Czy dostrzegam i próbuje zrozumieć zjawiska, które są potwierdzane nie tylko na drodze wiary lub rozumu, ale przez obie te płaszczyzny jednocześnie?


To tyle na dzisiaj. Dzięki za uwagę. Jeśli nie zapoznałeś się jeszcze z wpisem #2, to zachęcam do tego. Dzisiejsza nauka może nawet pomóc w zrozumieniu i przyjęciu tamtej sprzed tygodnia.
Na koniec małe wyzwanie: Jak myślisz, droga Czytelniczko, drogi Czytelniku, jak można rozumieć słowa widoczne w tytule tego posta: „Istnieje w Neapolu krew, która nie może doczekać się zmartwychwstania...”. Napisał je swego czasu boloński kardynał Lambertini, przyszły papież Benedykt XIV (w latach 1740-1758). Podziel się swoimi przemyśleniami na temat cytatu i całego wpisu w komentarzach.


Bibliografia wpisu:

1. "Cud krwi" św. Januarego, http://adonai.pl/cuda/?id=5
3. Święty January, biskup i męczennik, http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-19a.php3

środa, 13 września 2017

#2 Historia nauczycielką życia | Nauka z Cova da Iria

O tym, co łączy Fatimę, Jasną Górę, Wiedeń, Lepanto, Warszawę i wiele innych miejsc


Figura Matki Bożej Fatimskiej;
źródło: By olofgoodwill - flickr.com, CC BY 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=8034566

Już zbliżała się umówiona godzina. Troje dzieci przeciskało się przez tłum. Niemal każdy chciał z nimi porozmawiać lub liczył, że wkrótce będzie świadkiem czegoś niezwykłego. Zebrany lud składał się z przedstawicieli wyższych oraz niższych sfer społecznych i choć w normalnych warunkach panowie i panie nie byliby zapewne tak skorzy do bliskich relacji z pospólstwem, teraz jednak wszyscy się zjednoczyli (wymieszali) jak jeden mąż. Zewsząd, nawet z drzew i murów, słychać było błagania, aby wizjonerzy przedstawili Matce Bożej ich prośby. Różne one były: najczęściej o zdrowie, ale też nawrócenie czy szczęśliwy powrót męża i syna z wojny.

Tak, trwała wtedy wojna, jak zapewne wiemy, i to nie byle jaka wojna. Gdy dzieci wraz z innymi ludźmi gromadzili się 13 dnia września 1917 r., czego skrótowy opis właśnie przeczytaliście, na świecie szalała I wojna światowa. W tym właśnie roku doszło m.in. do przerażających wstrząsów społeczno-politycznych w Rosji, gdzie fatalna sytuacja imperium carów i nieudolność władz rosyjskich znacznie przyczyniły się do wybuchu niepokojów i wzrostu niezadowolenia.

Właściwie od marca (wg kalendarza gregoriańskiego; Rosjanie używali wtedy odmiany juliańskiej i wedle niej zaczęło się to w lutym, stąd niepokoje tamtych dni określa się mianem rewolucji lutowej) tego roku car zaczął poważnie tracić władzę. Nawet część wojska zbuntowała się przeciw legalnej władzy i stanęła po stronie manifestujących i strajkujących. W konsekwencji car abdykował 15 marca, a Rosja stała się republiką (oficjalnie dopiero 14 września 1917 r.) z Rządem Tymczasowym.

Wspomniany rząd nie przetrwał jednak długo, bo już w listopadzie miała miejsce tzw. rewolucja październikowa (to brzmi jak żart (coś w rodzaju: w tym roku Lany Poniedziałek wypadnie we wtorek...), ale pamiętajmy, że Rosja używała kalendarza juliańskiego i według niego było to w październiku :). Wskutek niej do władzy doszli bolszewicy, a władza przeszła w „opiekuńcze” ręce Rady Komisarzy Ludowych. Nowi rządzący chcieli jak najszybciej wyprowadzić Rosję z wojny. I tak zaczęło się budowanie „pokoju” na ziemi...

Nim powrócimy do Fatimy, wrzucę Wam jeszcze małą ciekawostkę dotyczącą Polski i daty poprzedzającej piąte objawienie Matki Bożej – chodzi konkretnie o 12 września 1917 r. Wtedy to właśnie na mocy decyzji generał-gubernatorów Niemiec i Austro-Węgier utworzono Radę Regencyjną w Królestwie Polskim, której powołanie zapowiedziano już 5 listopada 1916 r. Miała ona być najwyższą władzą do czasu przekazania rządów królowi albo regentowi. Nie tyle była ona jednak owocem dobrej woli zaborców, co raczej wynikiem bezsilności mocarstw na arenie działań wojennych. Zamiast uprawień stricte praktycznych (które widoczne były w zasadzie jedynie w sądownictwie, szkolnictwie i części administracji), Rada Regencyjna jawiła się jednak jako organ mocno teoretyczny, kontrolowany przez wiadomych opiekunów. Jej inauguracja nastąpiła 27 października 1917 r. Zwieńczeniem istnienia Rady okazało się powstanie niepodległej Polski w 1918 r., gdy przekazano władzę w ręce Naczelnego Dowódcy Wojska Polskiego – Józefa Piłsudskiego.

Po tym polskim wątku powróćmy jednak do Fatimy i ludzi zgromadzonych (podobno ponad 30 tysięcy) wraz z dziećmi 13 września 1917 r. Gdy zaczęli odmawiać Różaniec przybyła Matka Boska, której pojawieniu się towarzyszyły różne dziwne zjawiska atmosferyczne. Najświętsza Dziewica m.in. powiedziała dzieciom, że Pan Bóg jest zadowolony z ich umartwień, ale nie muszą spać opasani sznurami; wystarczy, że będą tak chodzić w ciągu dnia. Łucja przekazała też Pani prośby ludu, z których, jak oznajmiła Maryja, niektóre zostaną wysłuchane. Matka Boża zapowiedziała też słynny cud słońca, mający się odbyć w październiku. Myślę, że inna jeszcze kwestia z tego objawienia jest chyba kluczowa i chciałbym, żeby to właśnie ona stała się podstawą dla naszej dzisiejszej nauki, której uczy nas historia, szczególnie właśnie historia objawień fatimskich.

Jako że dzisiaj 13 września, kolejna środa, czyli zgodnie z zapowiedzią czas na drugi wpis na blogu Historia nauczycielką życia. Dostałem chyba takie natchnienie, żeby zaprosić Was do wyłuskania naszej kolejnej nauki, tym razem z objawień fatimskich, a konkretnie tego, którego setną rocznicę obchodzimy właśnie 13 września 2017 r.

Gdy śledzimy media i rozmawiamy na co dzień z ludźmi dochodzą do nas bardzo różne informacje. Tak sobie jednak myślę, że często wspólnym mianownikiem tych wszystkich mniej lub bardziej pozytywnych wieści są rozmowy. Chodzi mi o rozmowy wszelakiego możliwego typu i rodzaju; począwszy od bardzo sztywnych odezw unijnych choćby na temat polskich rzekomych zaniedbań w praworządności (nie wiem jak Was, ale mnie te zarzuty często rażą swoją groteskowością i absurdem), a skończywszy na luźnych gadkach for internetowych czy po prostu przy kawie na kanapie wśród znajomych.

Generalnie dużo się mówi, gada, nieraz krzyczy i komentuje. Inna sprawa, że niekiedy bardzo ważne kwestie się przemilcza, ale to już opowieść na inną okazję. Jeśli te gadania i debaty są merytoryczne i kulturalne to bardzo dobrze. Ja jednak, moje Drogie i moi Drodzy, odnoszę niejednokrotnie takie wrażenie, że nawet mimo szczerych chęci i dobrej woli rozmówców odniesienie pozytywnych skutków ustaleń graniczy nieraz z cudem. A co dopiero, gdy (a jest to niestety chyba sytuacja o wiele częstsza), konsensus jest niemożliwy do osiągnięcia z racji ścierania się z sobą kompletnie sprzecznych (nierzadko kosmicznie absurdalnych) ideologii, poglądów, prądów, nurtów, itp., itd. Sytuacja robi się już skrajnie nieciekawa, gdy przedmiotem rozmów i ferowanych opinii są zagadnienia związane z arcyskomplikowanymi sprawami, jak np. uchodźcy... Tutaj naprawdę nie ma żartów, bo ważą się losy świata jaki znamy.



Ludzkość potrafi czasami nieźle narozrabiać...

Inna sprawa, Kochani. My sobie możemy dużo gadać i prawić, ale i tak, nawet taka potęga jak USA nie ma 100% kontroli nad wszystkim. Słyszeliśmy przykładowo o niebezpieczeństwie grożącym nie tylko bezpośrednim sąsiadom, ale i światu, ze strony Korei Północnej. Nawet Wojciech Cejrowski uznał tę kwestię za jedną z najpoważniejszych we współczesnym świecie. My możemy tworzyć unie, pięknie wypowiadać się na salonach i wymieniać poglądy, a tu ni stąd ni zowąd, trach-pach (nie daj Boże) i pełno gruzów po wybuchu bomby atomowej. Nie tylko o to chodzi, a co z terroryzmem? A co z wydarzeniami typu World Trade Center, którego 16 rocznicę obchodziliśmy 11 września? Możemy być potężni i dobrze, ale czy możliwa jest sytuacja, gdy mamy kontrolę nad wszystkim? Odpowiedzcie sobie na te pytania sami. Czasami widać wręcz, że nie mamy kontroli (przynajmniej wystarczającej) nad przerażająco wieloma kwestiami i to wydawałoby się priorytetowymi dla światowego bezpieczeństwa i przyszłości.

Po co o tym wszystkim piszę? Nie pewno nie dlatego, żeby kogokolwiek straszyć. O, nie!!! Przytoczyłem tylko kilka faktów i bardzo realnych zagrożeń. Na pewno też nie dlatego, żeby zniechęcić do rozmawiania i działania poprzez różnorodne porozumienia i unie. O, nie!!! Wręcz przeciwnie: musimy rozmawiać i działać razem dla dobra świata, byle tylko merytorycznie i kulturalnie.

Do czego zmierzam? Jaki jest ten podstawowy produkt naszej dzisiejszej wycieczki historycznej? Odpowiedź jest prosta: zmierzamy do przesłania Matki Bożej, choćby z 13 września 1917 r. Teraz przytoczę zdanie Matki Boskiej, które uprzednio zapowiadałem: „Odmawiajcie w dalszym ciągu Różaniec, żeby uprosić koniec wojny”. Wiem, że dla osoby niewierzącej takie zdanie kompletnie nic nie znaczy, a może nawet wywołuje uśmiech na twarzy. „Co te paciorki z krzyżykiem na końcu mają wspólnego ze sprawami polityki, gospodarki, spraw społecznych? Helo, to nie średniowiecze tylko XXI w.” Odpowiedź: paciorki jako materia, z której są wykonane nic, ale jest Ktoś, z Kim one ułatwiają nam osobowy kontakt, a Kto, jak wierzymy, ma 100% kontroli nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Jest tam też Pośredniczka, która zanosi nasze prośby przed Jego tron. Tym Kimś jest Pan Bóg, a ową Pośredniczką jest rzecz jasna Maryja.

Niech to będzie właśnie naszą dzisiejszą nauką, którą chciałem się z Wami podzielić – są na świecie sprawy, których najprawdopodobniej nie rozwiążemy bez zwrócenia się o pomoc do Kogoś silniejszego. Takie twierdzenie nie jest przejawem bezsilności, ale pewności, że prawdziwa siła tkwi gdzie indziej. Paradoksalnie tak jak to było w czasach objawień fatimskich i zarazem I wojny światowej, trójka dzieci z różańcami w rękach i ufnymi sercami może mieć większy wpływ na losy wielkich kampanii wojennych niż potężne armie i sprzęt wojskowy. Czasami wielką polityką wcale nie rządzą rozmowy w jeszcze większych salach czy na konferencjach, ale ciche modły zanoszone w małym pokoiku przez nikomu nieznaną osobę.

Czy tym samym postuluję skreślenie roli prowadzenia polityki i kampanii wojennych? Oczywiście, że nie. Nie i jeszcze raz nie. Są to sprawy bardzo ważne; dobrzy politycy i wojskowi są potrzebni jak woda dla ryby, ale czy same zabiegi czystko polityczne lub wojskowe gwarantują pewność jutra? Nie chodzi z drugiej strony o to, żeby w modlitwie widzieć jakiś talizman lub czar, bo tak widziane praktyki nie mają najmniejszego sensu. Chodzi o głęboką relację z Tym, Kto naprawdę może o wiele więcej niż my wszyscy razem wzięci.

Można oczywiście tłumaczyć obronę Jasnej Góry, Lepanto, cud nad Wisłą, Odsiecz Wiedeńską (12 września minęła kolejna rocznica :) tylko czysto po ludzku, ale jest wiele spraw i zagadnień, które zwyczajnie wymykają się ludzkiej logice, z których można by stworzyć pewnie opasłe tomisko. Warto poszperać po Internecie.

Zatrzymajmy się jeszcze w kilku zdaniach nad Wiedniem 1683, aby uniknąć gołosłowności. Armia turecka od dwóch miesięcy oblegała Wiedeń; składała się z ponad 100 tys. żołnierzy. Na pomoc obleganym przybył król Polski z ok. 25 tys. Dzięki odniesionemu zwycięstwu, do którego walnie przyczyniły się polskie siły, na stałe oddaliło się od Europy zagrożenie tureckie. Po sukcesie król Sobieski odesłał Ojcu Świętemu chorągiew Mahometa z wymownym napisem: „Przybyłem, ujrzałem, Bóg zwyciężył”. Zwycięstwo zawdzięczał Maryi, której sanktuaria (m.in. w Częstochowie) nawiedzał idąc pod Wiedeń. Poza tym polscy żołnierze ruszali do boju z hasłem: „Jezus, Maryja!”. Jako ciekawostkę dodajmy jeszcze, iż głównie na pamiątkę Victorii Wiedeńskiej obchodzimy w Kościele wspomnienie Imienia Maryi właśnie 12 września. Poza tym zbudowano w Rzymie świątynię pw. Imienia Maryi przy Forum Trajana, na pamiątkę zwycięstwa pod Wiedniem.

W ramach uzupełnienia lektury gorąco zachęcam do sięgnięcia po wpis z mojego drugiego bloga, gdzie swego czasu pochylaliśmy się nad bardzo podobnym zagadnieniem opisanym w Biblii (kliknij, aby przeczytać); może to być dobrą podpowiedzią dla współczesnego świata polityki i nie tylko.

Pragnę siebie i Was zostawić na koniec tego wpisu z nauką i pytaniem do refleksji:

Historia uczy nas, że w codziennym życiu nie warto na siłę polegać tylko na sobie i czysto ludzkich, materialnych sposobach działania i rozwiązywania rozmaitych problemów. Warto sięgać po pomoc z Nieba, która jest najpewniejszą drogą i wsparciem nie tylko w kontekście jednostek, ale również w skali całych narodów, a nawet świata.

Czy przypadkiem my ludzie nie polegamy zbyt mocno tylko na własnych siłach?



Najskuteczniejsza broń, którą można posiadać i używać bez zezwolenia

Dzięki, Kochani, za dzisiaj, że dotrwaliście do końca :) Wpisy póki co na Historii nauczycielce życia będą się pojawiać raz w tygodniu, dlatego czasami, gdy najdzie mnie trochę weny, to mogą być wpisy nieco dłuższe. Możecie rozłożyć sobie lekturę na kilka dni. Będę się jednak starał, żeby mieścić się z tekstem w rozsądnych granicach objętościowych :)

Zerknijcie proszę na komentarze pod spodem, gdzie wrzuciłem swój pierwszy i zarazem premierowy też na całym blogu, który stanowi postscriptum dla tego posta. Śmiało piszcie komentarze i refleksje, jakie pewnie zrodziły się w Waszych głowach po lekturze. Zapiszecie się w historii, publikując pierwszy komentarz na blogu nie licząc autora :) Każdy komentarz jest mile widziany, byle tylko nie zawierał spamu, niedozwolonych treści i słów. Szanujmy się też nawzajem i nie obrażajmy, czego też nota bene uczy nas nasza kochana historia :)

Bibliografia wpisu:

5. Zmienność sytuacji w I Wojnie Światowej i jej wykorzystanie przez elity przywódcze i Naród Polski, http://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2016/05/zmiennosc-sytuacji-w-i-wojnie-swiatowej-i-jej-wykorzystanie-przez-elity-przywodcze-i-narod-polski/

środa, 6 września 2017

#1 Historia nauczycielką życia | Wrześniowe nauki

Na początek będzie rocznicowo



Jakże mi miło spotkać Was, moje Drogie i moi Drodzy, w pierwszym wpisie na blogu historianauczycielkazycia.blogspot.com, w środę, dnia 6 września A.D. 2017 r. Muszę Wam powiedzieć, że to dla mnie wielki zaszczyt i zarazem odpowiedzialność gościć Was tutaj. Bardzo się cieszę i nie robiąc zbyt długich wstępów zapraszam, żebyśmy przeszli do rzeczy.

Portal ciekawostkihistoryczne.pl wymienia 10 wrześniowych rocznic, o których warto pamiętać. Są to:
  1. 1 września 1939 r. – Inwazja hitlerowskich Niemiec na Polskę (w 2017 r. przypada 78 rocznica wydarzenia).
  2. 3 września 1945 r. – Skapitulowała dwunastoosobowa ekipa stacji meteorologicznej na Spitsbergenie. Oznaczało to kapitulację ostatnich żołnierzy w niemieckich mundurach, którzy jeszcze stawiali opór po zakończeniu II wojny światowej (72 rocznica).
  3. 5 września 1981 r. – W hali gdańskiej Olivii odbył się I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ „Solidarność”. Owych delegatów było 898, reprezentujących m.in. tak różne warstwy społeczeństwa jak robotnicy i intelektualiści; utworzyli oni niezależny od władzy parlament (36 rocznica).
  4. 12 września 1683 r. – Miała miejsce sławetna odsiecz wiedeńska. Umocniony sukcesem król Jan III Sobieski planował decydującą konfrontację z Imperium Osmańskim. Nienasycony sojuszem z Habsburgami planował nawet przymierze z... odległą Persją i to nie tylko teoretycznie (334 rocznica).
  5. 17 września 1939 r. – Inwazja ZSRR na Polskę. Na pamiątkę tego wydarzenia obchodzimy w Polsce Światowy Dzień Sybiraka (78 rocznica).
  6. 21 września 1944 r. – Słynny desant polskiej 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej w miejscowości Driel (Holandia) w ramach operacji „Market Garden”. Żołnierze gen. Sosabowskiego musieli wcześniej przejść naprawdę mordercze treningi (73 rocznica).
  7. 23 września 1492 r. – Królem Polski zostaje Jan I Olbracht. Ponoć „za króla Olbrachta wyginęła szlachta”... (525 rocznica).
  8. 27 września 1822 r. – Jean-François Champollion odczytał egipskie hieroglify. Od tej pory możemy sobie poczytać jak żyło się w starożytnym Egipcie (195 rocznica).
  9. 28 września 1939 r. – Skapitulowała Warszawa, po 20 dniach walecznej obrony. Z miasta pozostało niewiele... (78 rocznica).
  10. 29 września 1669 r. – Michał Korybut Wiśniowiecki koronowany na króla. Pozbawienie tronu tego, w raczej powszechnej opinii, jednego z najbardziej nieudolnych władców polskich, planował m.in. późniejszy triumfator spod Wiednia – Jan Sobieski (348 rocznica).
(nie cytowałem informacji z podanej strony, ale opracowałem je na potrzeby bloga; źródło: http://ciekawostkihistoryczne.pl/2016/09/04/10-wrzesniowych-rocznic-o-ktorych-warto-pamietac/2/)

W zgodzie z przesłaniem bloga proponuję teraz następujące nauki płynące z poszczególnych wydarzeń:
  1. Nie wolno dopuścić do kolejnej wojny światowej, czego niestety nie udało się uniknąć po 1918 r. O skutecznym narzędziu (może najskuteczniejszym) w przeciwdziałaniu wojnom i konfliktom, o którym chyba ciągle zbyt mało się mówi i zbyt rzadko korzysta, napiszę prawdopodobnie za tydzień.
  2. Zło trzeba zawsze w miarę możności likwidować jak zepsutego zęba – do najmniejszego elementu korzenia. Pozostawione w jakiejś części może znienacka znów zacząć „boleć”, „puchnąć” i „wydzielać ropę”.
  3. Z dobrych posunięć nigdy nie wolno się wycofywać. Trzeba działać do upadłego i wierzyć w zwycięstwo, które w końcu musi przyjść.
  4. Nie wolno nam, Polakom, zapominać, że nie jesteśmy tylko pionkiem na szachownicy, na której rozgrywkę prowadzą wielcy tego świata. Musimy zawsze pamiętać m.in. o tych wydarzeniach, które sprawiły, że inne narody bardzo wiele nam zawdzięczają.
  5. Są czasami takie sytuacje w życiu człowieka, gdy trzeba nie tylko unikać uderzeń „młota”, ale trzeba też nieustannie baczyć, aby znienacka nie przygniotło jegomościa także i „kowadło”.
  6. Wielkie działania często rodzą się w bólach i ofiarach, które pozornie bezsensowne i niepotrzebne, w końcu przynoszą skutek i to jaki.
  7. Być może, gdy my przeżywamy (i bardzo słusznie) jakieś wielkie wydarzenie w naszej stosunkowo małej wspólnocie, gdzieś ktoś jest na dobrej drodze do odkrycia „Ameryki” (w X 1492 r. Kolumb tego właśnie dokonał w sensie dosłownym).
  8. Co to znaczy mieć pasję do czegoś... Champollion studiował podobno łacinę, grekę, hebrajski, arabski, koptyjski, syryjski, perski, sanskryt i chiński.
  9. Jeśli ktoś z szacunkiem m.in. dla poległych nie pochyla się nad tego typu wydarzeniami, jak może nazywać się człowiekiem w pełnym i dumnym tego słowa znaczeniu?
  10. Jabłko chyba nie zawsze pada niedaleko od jabłoni. Bo jakże porównać króla Michała z wielkim ojcem Jeremim...


Kochani, to są oczywiście tylko moje propozycje. Zachęcam Was gorąco, żebyście w komentarzach wypowiedzieli się w tych kwestiach i może zaproponowali swoje nauki płynące z tych wydarzeń.

Teraz chciałbym zaprezentować kilka moich propozycji wrześniowych rocznic, o których także moim zdaniem trzeba pamiętać. Nie uważam oczywiście, że powyższe wydarzenia są nieistotne; o, nie! Chciałbym jednak zwrócić jeszcze uwagę na następujące fakty, a konkretnie okrągłe rocznice:
  1. 8 września 1717 r. – Ukoronowano obraz Matki Bożej Częstochowskiej (300 rocznica).
  2. 13 września 1917 r. – 5 objawienie Matki Bożej w Fatmie (100 rocznica).
  3. 13 września 1732 r. – tzw. „przymierze trzech czarnych orłów” (traktat Loewenwolda; Austria i Rosja; 13 grudnia tego roku dołączyły Prusy), którego ustalenia miały wpłynąć na wybór króla Polski (285 rocznica).
  4. 17 września 1787 r. – uchwalenie konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej (230 rocznica).
  5. 21 września 1792 r. – Zdetronizowano króla Ludwika XVI, co dało początek pierwszej Republice Francuskiej (225 rocznica).
A oto moje proponowane nauki płynące z tych rocznic:
  1. Pod rządami tej Królowej jest najbezpieczniej.
  2. Maryja przekazała wizjonerom informację, że Bóg jest zadowolony z ich praktyk pokutnych. Nie tylko to, co przyjemne, jest owocne.
  3. Aleksander Fredro pisał kiedyś, że „narody sumienia nie mają”; czasami wypadałoby się zgodzić...
  4. Historia Chin sięga kilku tysiącleci; historia USA jako państwa ma ponad 200 lat – czasami potęgę można zbudować w okamgnieniu, patrząc z perspektywy dziejów.
  5. Bardzo często detronizacja tego, co pozornie jest przeżytkiem i pachnie konserwatyzmem, przynosi jeszcze większe szkody i terror niż to, co rzekomo takim było wcześniej i co trzeba było obalić.
Na koniec, niejako na deser, naszego dzisiejszego spotkania jeszcze pięć może mniej znanych rocznic, o których też można pamiętać:
  1. 1 września 1972 r. – Odbył się szachowy „mecz stulecia” – Amerykanin Bobby Fischer pokonał Rosjanina Borysa Spasskiego (45 rocznica).
  2. 2 września 44 r. p.n.e. – Cyceron wygłosił w Senacie rzymskim pierwszą z mów (tzw. filipik) przeciw Antoniuszowi (2060 rocznica).
  3. 3 września 2007 r. – Zaginął milioner Steve Fosset, który w trakcie samotnego lotu najprawdopodobniej rozbił się o skały Sierra Nevada (10 rocznica).
  4. 19 września 1982 r. – Scott Fahlman jako pierwszy na świecie zastosował emotikony (35 rocznica).
  5. 24 września 1572 r. – Hiszpanie ścięli ostatniego króla Inków – Tupaca Amaru (445 rocznica).
I propozycja nauk płynących z powyższych rocznic:
  1. Na świecie istnieją takie szczególne „mecze stulecia”, nie tylko pod względem czysto sportowym. Czasami decyduje o tym fakt, kto staje naprzeciwko siebie. Obywatele USA i ZSRR naprzeciwko siebie? Rarytas. Podobnie jak, pamiętacie, Rocky Balboa kontra Ivan Drago.
  2. Język jest potężnym orężem i trzeba bardzo uważać na to, co i jak się mówi. I czy zwracając się przeciw komuś, mamy rację.
  3. Choć to oczywiste, nie zawsze się o tym pamięta, że nawet milioner musi umrzeć (piszę to bez ironii i z całym szacunkiem dla wielkich działań, determinacji i hojności ludzi bardzo bogatych).
  4. Czymże byłby świat bez możliwości wyrażania emocji, choćby w tak prosty sposób, jakim są emotikony.
  5. Czy przypadkiem nie obciąża naszych, europejskich sumień, wiele może nie do końca przemyślanych posunięć z czasów wielkich odkryć i kolonializmu? Czy nie zaciągnęliśmy wielkiego długu historii?
Moi Drodzy, jeśli chcecie zapoznać się ze zdecydowanie większą liczbą wrześniowych dat, zapraszam na stronę, z której korzystałem opracowując powyższe treści


Tam również zainteresowani znajdą więcej szczegółów dotyczących też wspomnianych rocznic.
Dzisiejszy wpis jest dość obszerny, ale w każdą następną środę września postaram się dotknąć konkretnego wydarzenia (oczywiście niekoniecznie ze wspomnianych w tym wpisie) już zwięźlej, żeby wyciągnąć z niego stosowną naukę tudzież nauki. Tylko ten wpis porusza wiele spraw, bo to właśnie przegląd rocznic.
Zobaczymy, być może w każdą pierwszą środę miesiąca przejrzymy pokrótce najważniejsze rocznice, a następne wpisy będą nieco luźniejsze.
Zostawcie proszę jakiś komentarz pod spodem; ciekaw jestem Waszych opinii.



Trzymajcie się! Już w najbliższą sobotę nowy wpis na biblijnyraban.blogspot.com, a za tydzień powinna się ukazać nowość na historianauczycielkazycia.blogspot.com.
Pamiętajcie, że jesteście mile widziani na moich blogach. Zachęćcie też innych.

Pozdrawiam Was cieplutko!