środa, 26 września 2018

#53 Historia nauczycielką życia | A to ci dopiero ser!

Czyli m.in. o tym czym charakteryzuje się pewien ser odkryty przez archeologów


Ostatnio blogowy wpis mieścił się w kategorii historii kulinariów. Dzisiaj pociągniemy temat, choć zmienimy danie będące głównym bohaterem tekstu. Ostatnio były to frytki i chipsy, dzisiaj ser. Będzie to ser niezwykły, ale po kolei.

fot. OpenClipart-Vectors (Pixabay.com)

Kilka lat temu archeolodzy dłubiący w egipskiej ziemi, a konkretnie w starożytnym grobowcu niejakiego Ptahmesa - burmistrza Memfis - żyjącego w XIII w. p. n. e., odkryli pewną substancję. Wzięli ją pod mikroskop i okazało się, że mieli przed sobą jeden z najstarszych na świecie... serów. To, co w zasadzie go nie przypominało, było najprawdopodobniej właśnie twardym serem, który liczył sobie bagatela ok. 3200 lat! Wokół znaleziska znajdowały się potłuczone naczynia, w których zapewne ów ser spoczywał. Odnaleziono tam jeszcze kawałek materiału. Przypuszcza się, że służył jako nakrycie naczyń z serem.

Wspomniany grobowiec odkryto już w latach 80. XIX w., ale potem na skutek burz piaskowych zapomniano, gdzie się znajdował. Ponownie dogrzebano się do niego w 2010 r.

Jako ciekawostkę dodajmy, że w badaniach nad owym serem czy raczej tym, co z niego pozostało, użyto technik zwanych spektrometrią mas (?) i chromatografią cieczową (?). Z analiz wynikło m.in., że ów serek wykonano z mleka krowiego oraz owczego lub koziego. Był to produkt stały, a nie ciecz, co wywnioskowano z rodzaju materiału tam, jak wiemy, również odnalezionego.

Badania dowiodły czegoś jeszcze - otóż w próbkach znaleziono zanieczyszczenia bakteriami Brucella melitensis, które wywołują chorobę o nazwie bruceloza. Przenosiła się ona z ludzi na zwierzęta, głównie na skutek spożywania niepasteryzowanych produktów mlecznych.

Naukowcy przeprowadzający rzeczone badania uważają, że analizowany ser miał najprawdopodobniej konsystencję sera koziego - łatwo się rozsmarowywał, był kwaśny i szybko ulegał zepsuciu.
  
No i przyszedł czas na kolejną naukę czy może w tym przypadku jakąś nauczkę. Może to jest zbyt prozaiczne i oczywiste, ale ta historia z prastarym serem jest dla mnie jednym z dowodów na to, że my teraz i ci goście z lat bardzo dawnych wcale tak mocno się od nas nie różnili. Wiem, że to trywialna prawda, ale chyba często o tym zapominamy. Skupiamy się nierzadko na wielkich bitwach i życiu historycznych wyższych sfer, a tymczasem ludzie z epok minionych mieli bardzo wiele wspólnego z nami.

A zatem jeśli zajadasz się jakimś serkiem na śniadanie pomyśl przez chwilę, że 3200 lat wcześniej jakiś Egipcjanin oddawał się podobnej czynności :)
 
Przy okazji dzisiejszego tematu chciałbym zachęcić do odwiedzania strony Podkop.com, gdzie autorka ciekawie przedstawia historię głównie z punktu widzenia archeologii. Polecam!








środa, 19 września 2018

#52 Historia nauczycielką życia | George Crum - wynalazca z przypadku

Czyli m.in. o tym, jak powstała popularna współcześnie przekąska


Zaczęło się od frytek. Ten znany i lubiany także współcześnie przysmak był niegdyś w jeszcze większym poważaniu niż teraz. Dzisiaj każdy, jeśli tylko chce, zajada się frytasami do woli. Chyba zgodzimy się, że nie jest to jakieś szczególnie wykwintne danie, które mogłoby gościć na szczycie menu  restauracji. Kiedyś było inaczej i nawet wielce nobliwe jadłodajnie chętnie serwowały frytki i szczyciły się tym daniem.


W USA przepisy na frytki zagościły za sprawą prezydenta Thomasa Jeffersona, który jeśli ich tam nie przywiózł bezpośrednio ze Starego Kontynentu to przynajmniej upowszechnił. 

Frytki serwowano też w restauracji Moon Lake Lodge w Saratoga Springs (stan Nowy Jork). Pewnego razu zdarzyło się, że jeden z klientów nie był zadowolony z podanego mu dania - upierał się, że jego frytki były zbyt grube i rozmokłe. Zaznaczmy, że w tamtych czasach frytki nie były słupkami jak dziś, ale plastrami. Zajmujący się przygotowaniem dania, niejaki George "Speck" Crum dopilnował, żeby kolejna porcja była już wedle uznania klienta. Co ciekawe, ten dalej uważał, że frytki są zbyt grube.


fot. George Crum i jego szwagierka "Aunt Kate" Weeks (Wikimedia)


Crum, choć z pochodzenia Indianin, zdenerwował się podobno nie na żarty i chcąc zrobić psikusa biesiadnikowi, pociął plastry tak cienko jak tylko się dało, żeby nie można ich było zjeść z użyciem widelca, co było sporym nietaktem w tamtych czasach.

Nadeszła chwila prawdy. Klient spróbował i... zachwycił się. Odtąd tamten dzień, 24 sierpnia 1853 r., uznaje się za narodziny chipsów ziemniaczanych, których rodzicami okazali się frytki i przypadek :) "Saratoga Chips" zyskały sławę, którą dopiero nieco przyćmił sukces biznesu niejakiego Hermana Laya i jego czipsów w XX w.

Tak naprawdę nie wiadomo czy to Crum wymyślił chipsy. Pojawiają się głosy, że za tym pomysłem stała jego szwagierka lub żona właściciela lokalu. Niektórzy byli zdania, że z kolei owym marudzącym biesiadnikiem był potężny przedsiębiorca niejaki Komodor Vanderbilt. Trudno to jednak potwierdzić. Tak czy inaczej Crum, a raczej jego wynalazek stał się znany i wkrótce George mógł opuścić dotychczasowe miejsce pracy i założyć własny lokal.

Nie nazywałby się ten blog Historia nauczycielką życia, gdybyśmy nie spróbowali przynajmniej zastanowić się jaka nauka płynie z opisanej dzisiaj historii. Jedna nauka czy raczej nauczka wydaje się oczywista: tak to już jest w dziejach, że jakiś wyjątkowy wynalazek powstaje często z przypadku. Ot, tak, po prostu. Pewnie to co napiszę teraz komuś może nie przypadnie do gustu, ale takie są fakty. W przypadku czipsów ten nomen omen przypadek zrodził też swego rodzaju zagrożenie. Bo czy chipsy są zdrowe i nie zagrażają w żaden sposób ludzkiemu zdrowiu? Znamy odpowiedź na to pytanie... Przypadki bywają zatem niebezpieczne.

I historia uczy nas czegoś jeszcze, tak z przymrużeniem oka ;) Uczy tego, że może czasami marudzenie przy stole nie musi być koniecznie czymś niestosownym i karygodnym.

Jeśli ktoś jest chętny zapraszam do lektury wpisu z okazji pierwszej rocznicy istnienia mojego bloga historycznego w Sieci oraz oczywiście pozostałych blogowych tekstów.


Bibliografia wpisu:

1. Z innej beczki: Chipsy ziemniaczane


środa, 12 września 2018

#51 Historia nauczycielką życia | Dokopali się do piekła?

Czyli m.in. o tym, jakie straszności odkryli Rosjanie na Półwyspie Kolskim



„Jako komunista nie wierzę w niebo czy w Pismo Święte, ale jako naukowiec wierzę od teraz w piekło” - powiedział niejaki dr Azzakow, komentując wpływ tamtych wydarzeń na jego wiarę. O jakie wydarzenia chodzi. Poniżej objaśniam co i jak.


fot. Półwysep Kolski -  teatr tamtych wydarzeń (Pixabay.com)

W 1970 r. sowieci rozpoczęli bardzo ambitny projekt - postanowili wykonać najgłębszy odwiert w historii. Dziewięć lat później Supergłęboki Odwiert Kolski (SG-3) dotarł na głębokość prawie 10 km. To ciągle było jednak za mało. Kopano dalej.

Prace postępowały jednak coraz wolniej m.in. z powodu nagłych skoków temperatury, która na poziomie 12 km wynosiła już blisko 200 stopni Celsjusza. To, z czego słynna stałą się ta historia, zdarzyło się jednak nieco głębiej.

Otóż po osiągnięciu 12,262 km czujniki wskazywały już prawie 1100 stopni Celsjusza (!), a wiertło zaczynało płatać figle. W końcu naukowcy mieli wrażenie, że natrafili na jakąś pustą przestrzeń, coś w rodzaju pieczary. Najbardziej tajemnicze i najstraszniejsze były jednak dźwięki, które podobno udało się tam zarejestrować. Na nagraniach, które udostępniono (dostępne w linku bibliograficznym), słychać ludzkie jęki, jakby to tam właśnie znajdowały się dusze potępionych.

Mimo tego, że nie osiągnięto planowanych 15 km głębokości prace przerwano w 1994 r. Niektórzy z ekipy badawczej podobno odmówili dalszej współpracy. O pikantnych i tajemniczych szczegółach tamtych wydarzeń rozpisywały się gazety, choć podstawowe informacje wyszły prawdopodobnie z jakiegoś fińskiego dziennika.

Ktoś jednak postanowił zweryfikować fakty i okazało się, że najprawdopodobniej sprawa z głosami potępionych była sfingowana i pochodziły one z jakiegoś horroru włoskiego. Prawdą jest natomiast to, że prace przerwano z powodu wzrostów temperatur.

Czego uczy nas ta historia? Pozornie wygląda na to, że chrześcijanie mogą się czuć zawiedzeni tą historią - bo przecież opowieść o piekle mogłaby służyć za straszak na niewiernych. Ateiści natomiast pozornie mogą się podśmiewywać, że chrześcijańskie piekło to tylko fikcja stworzona i skierowana przeciwko nim. A w rzeczywistości my chrześcijanie nie potrzebujemy żadnych dowodów na istnienie piekła, więc dla nas nie ma znaczenia czy Rosjanie dokopali się do piekła, czy tylko cała ta historia była sfingowana. Nie brakuje wszak mistyków i wizjonerów, którzy widzieli piekło. A ateista, który nie chce się przekonać, nie przekona się, choćby nie wiem co. Zawsze znajdzie jakieś ale. Nie znaczy to, że jesteśmy zwolnieni z mówienia o Bogu. Tak czy inaczej prawda wyjdzie na jaw dopiero po śmierci. Musimy o niej mówić, żeby potem ci, którzy pójdą na zatracenie, nie mieli do nas pretensji, że nie próbowaliśmy ich przekonać. 

Wybór Boga nie zależy od strachu przed piekłem, ale wolnej decyzji każdego z nas.


środa, 5 września 2018

#50 Historia nauczycielką życia | Podsumowanie rocznicowe nr 1 (2017-2018)

To już rok :)

Marzenia się spełniają. I ciągle rodzą się nowe... 

 

Ten blog jest na to dowodem. Gdy 26 sierpnia 2017 r. (dlaczego ta data? - przeczytaj stosowny tekst) urodziła się historianauczycielkazycia.blogspot.com od 3 maja 2017 r. istniał już mój pierwszy blog - biblijnyraban.blogspot.com. Jako że Biblia i historia to moje dwie wielkie pasje, toteż przyszedł na świat również i ten zbiór tekstów, na którym teraz jesteście.

 fot. Free Photos (Pixabay.com)

Pisanie o historii to jedna sprawa, a sposób pisania, podejście, to już inna kwestia. Od moich lat szkolnych, słynna dewiza Cycerona (której poświęciłem osobny tekst) jakoś szczególnie wyraziście pobrzmiewała w moich uszach i historycznym wnętrzu. W dużej mierze za sprawą naszego znakomitego nauczyciela, który często zachęcał nas do nauki historii, gdyż "historia magistra vitae est". I tak już trwa to do dziś, od roku zwłaszcza na tym blogu.

Oczywiście o historii można pisać na bardzo wiele sposobów i nie mam zamiaru tego wartościować. Potrzebne są i ciekawostki historyczne, i skupianie się na konkretnych epokach, i zagłębianie się w historię ekonomii czy polityki, itd. To wszystko jest bardzo interesujące, nieraz może bardzo chwytliwe i przyciągające. Co do mnie poczułem jednak misję do pisania o historii właśnie w kontekście jej wpływu na teraźniejszość i przyszłość. Nie znaczy to, że każdy wpis musi być bardzo poważny i czysto szkolny. Wręcz przeciwnie - czego dowodem jest choćby seria Ciekawostki-mininauki i nauczki, która dowodzi, że i pozornie błahe i śmieszne wydarzenia mogą nas czegoś nauczyć.

Osobiście cenię różne podejścia do historii, ale jestem zdecydowanie przeciwny wyszukiwaniu w przeszłości tylko i wyłącznie pikantnych spraw, aby kogoś wyszydzić czy z czegoś zakpić. Takiej pseudohistorii mówię zdecydowane "NIE!!!". Jasne, że historyk czy tego chce, czy nie, musi pisać i mówić o tym co było pozytywnego, ale i co było po prostu klapą. Wydobywanie tego z odmętów przeszłości ma jednak sens tylko i wyłącznie wtedy, gdy chcemy wyciągnąć z tego jakąś naukę.

Czytelnicy tego bloga na pewno wiedzą już, że moje teksty na swój sposób przesiąknięte są wiarą - wiarą w Boga. Jestem wszak przekonany, że to Opatrzność, a nie ślepy los, czuwa nad historią. Przyznam, że miałem taką pokusę, żeby pisać "neutralnie", ale cieszę się, że ją odrzuciłem. Pisząc wbrew sobie i przekonaniom, które popierają rzesze ludzi i moja skromna osoba, byłbym po prostu w stosunku do Was nieuczciwy. Możecie zgadzać się z nimi lub nie, ale musicie uszanować. Oczywiście najfajniej byłoby, gdybyśmy w tych fundamentalnych sprawach byli zgodni, ale to jest właśnie jedno z moich marzeń :)


fot. Free Photos (Pixabay.com)

Pora na garść statystyk (stan na 26 sierpnia 2018)

 

Ponad 7 tys. wyświetleń, 50 tekstów i ponad 470 unikalnych użytkowników, niestety tylko 36 weszło na bloga przynajmniej 2 razy - wiem, że dane są dalekie od ideału szczególnie z perspektywy znanych, potężnych blogerów. Jestem przekonany, że gdybym pisał o innych kwestiach, bardziej lifestylowych, mógłbym zbudować wokół bloga większą społeczność. Może też zabrakło jakichś większych działań promocyjnych, ale na to przyjdzie czas.

Tak czy inaczej cieszę się, że mogę pisać o tym, co jest dla mnie (i nie tylko) ważne. Ważny jest każdy pojedynczy użytkownik i z każdego z nich bardzo się cieszę. Tych najwierniejszych pragnę wyróżnić, ale o tym później.

I zwracam się też z prośbą do Was, żebyście polubili i udostępniali treści blogowe. To jest ważne - nie tylko przeczytaj, ale polub i udostępnij tekst, jeśli Ci się spodobał. Nawet może nie wiesz, jak bardzo przyczynisz się w ten sposób do popularyzacji wiedzy o historii jako naszej nauczycielce, nauczycielce życia.
 
Jeśli chodzi o mój profil Biblia i Historia w mediach społecznościowych dane przedstawiają się następująco: 120 polubień brutto (w rzeczywistości kilka, może kilkanaście mniej) na Fejsie, 127 udostępnień brutto na Fejsie, 35 obserwujących na Twitterze (profil Biblia_Hist), 3 obserwujących na Google Plus i po jednym obserwującym na Zblogowani (BibliaiHistoria) i Wykopie (Biblia_i_Historia).


To razem daje ok. 160 osób. Wierzę, że będzie nas coraz więcej.


"I have a dream", czyli marzenia i cele

 

Podstawowym marzeniem jest to, ażeby jak najwięcej ludzi uczyło się żyć od historii i przynajmniej ją szanowało.

Lubię powtarzać, że nie każdy musi pasjonować się historią, ale każdy powinien ją szanować. Oczywiście najlepiej byłoby, żeby jak najwięcej osób także się nią pasjonowało i to jest moje kolejne marzenie.

Cele? Rozszerzanie działalności, docieranie do użytkowników wszystkimi sposobami, może założenie grupy dyskusyjnej powiązanej z blogiem, itp.

Mam jeszcze inne marzenia i cele, ale o nich (przynajmniej póki co) pisać nie będę :)

Obecnie na blogu prócz kategorii tekstów poświęconych kolejnym epokom istnieją też serie takie jak: rocznice, 100plus Cudowna historia Polski_seria specjalna, Ciekawostki-mininauki i nauczki, Jak cię widzą tak cię piszą (o intrygujących przydomkach władców) i wpisy specjalne, jak choćby ten, który właśnie czytasz :) Na razie tyle, a może kiedyś urodzi się jeszcze więcej serii.

 

Rozdanie nagrody Laur Przyjaciela Historii

fot. 3dman_eu (Pixabay.com)

W maju rozdałem Złote Rabany 2017/2018, teraz chciałbym wręczyć Laury Przyjaciela Historii 2017/2018 :)

Powędrują one w ręce czterech Użytkowników, którzy szczególnie wpisali się w pierwszy rok istnienia bloga historianauczycielkazycia.blogspot.com

Na Facebooku nagroda leci do Mieczysława Pająka i Tomasza Saneckiego. Pierwszy z nich jest moim najwierniejszym Czytelnikiem, drugi - prowadzący bloga Mój Historyczny Blog, był pierwszą osobą, która polubiła mój profil na Fejsie i obserwowała mnie na Twitterze.

Na Twitterze nagroda wędruje do Bartosza Rozwadowskiego z bloga Rozbria.pl. On również często sięga po moje teksty i przede wszystkim wiele pisze i propaguje historię.

Natomiast na Google Plus chciałbym wyróżnić profil Historia Polski i jego autora za pracę na rzecz historii i czytanie moich tekstów.

Laur Przyjaciela Historii jest nagrodą tylko wirtualną, ale za każdego z czterech nagrodzonych odmówię modlitwę Ojcze nasz za nich i prowadzone przez nich dzieła.

 

 

Odnowienie zawierzenia

 

Chodzi o zawierzenie mojego blogowania Panu Bogu i Matce Bożej. Wielu pewnie się z tym nie zgadza, ale według mnie historia bez Opatrzności Bożej zwyczajnie nie ma sensu. Mógłbym pisać o historii tylko areligijnie i "neutralnie", ale wtedy byłbym wobec Was hipokrytą i obłudnikiem, a ja tego nie chcę, bo po prostu Was lubię i szanuję.

Dlatego też polecam to nasze wspólne blogowanie opiece z Wysoka, a także Was wszystkich.

Do poczytania zatem w następnych tekstach i do siego roku, bo wierzę, że już za rok ukaże się drugi wpis rocznicowy :)

Trzymajcie się zdrowo.