sobota, 26 stycznia 2019

#59 Historia nauczycielką życia | Polak, który uprzedził Kolumba

Czyli m.in. o tym, że czasem może być inaczej niż nam się wydaje


Rok 1492, postać Krzysztofa Kolumba i odkrycie Ameryki to te aspekty historii, które wtłacza się już do dziecięcych umysłów niemal od początku nauki tej przepięknej dziedziny wiedzy. Zapewne ów rok należy do ścisłego grona najważniejszych i najpowszechniej znanych dat historycznych.

W związku z powyższym może czasami dziwimy się, gdy ktoś próbuje nam wmówić, że to nie Kolumb, ale Wikingowie dotarli do Ameryki pierwsi i to jeszcze ok. pół tysiąca lat przed słynnym Genueńczykiem. Współcześnie nie da się już chyba zaprzeczyć, że waleczni Skandynawowie istotnie przypływali do amerykańskich wybrzeży na długo przed owym 1492 r.

A co powiecie na to: Kolumba uprzedzili nie tylko Wikingowie, ale i... Polak. Wprawdzie nie tysiące lat, ale jedynie kilkanaście. Być może taka informacja sprawiła, że szczęka Ci opadła, ale spokojnie: oto historia Jana z Kolna.


Jan z Kolna - bohater historyczny czy tylko legendarny?

Wiem, że rozbudziłem Waszą ciekawość, ale w trosce o rzetelność historyczną muszę nieco ostudzić hurraoptymizm. Otóż tak naprawdę nie wiadomo czy Jan z Kolna był Polakiem. W źródłach możemy znaleźć różne zapisy jego nazwiska, np.  Joannes Scolvus albo Joannes Scolnus i trudno powiedzieć, jak naprawdę nazywał się ów jegomość. Niektórzy przypisują mu również norweską albo duńską narodowość. Są i tacy, i kto wie czy nie jest ich przypadkiem najwięcej, którzy uznają Jana z Kolna za postać wyłącznie legendarną.



Jan z Kolna - posąg na Wałach Chrobrego w Szczecinie, fot. Mateusz War, wikimedia

Jeśli jednak Jan istniał, miał rzekomo uczestniczyć w wyprawie z mniej więcej 1476 r., która ponoć dotarła do Grenlandii, a nawet dalej - aż do Ziemi Baffina, Zatoki Hudsona i półwyspu Labrador.

Pierwszym historykiem, który tak na poważne zaczął się zajmować Janem z Kolna był działający w XIX w. Joachim Lelewel. Szperając po różnych źródłach, w tym niemieckich, z nazwiska Scolvus wyłuskał on polskie określenie "Szkolny". Z jego badań wynikało, że ów żeglarz pochodził z Kolna na Mazowszu i wziął udział w wyprawie zorganizowanej przez duńsko-norweskiego króla Chrystiana I Oldenburga.


A co na to inni?

Norweski historyk Gustav Storm (1845-1903) twierdził, że uznawanie Jana z Kolna za Polaka jest wynikiem błędu w tłumaczeniu. Jego zdaniem słowo "pilotus" przekręcono na Polonus. A poza tym rzekomo norweski żeglarz Jon Skolv dopłynąć miał jedynie do Grenlandii, którą przez jakiś czas utożsamiano z Labradorem.

Norweski badacz polarny Fridtjof Nansen (1861-1930) miał podobne do Storma poglądy z tym, że dopuszczał on możliwość nie tylko norweskiego, ale i duńskiego pochodzenia Jona Skolva (Skolvssena, Skolvssona).

Natomiast duński historyk Sofus Larsen (1855-1938) snuł przypuszczenia, że Norwegowi Jonowi Skolvowi towarzyszyło w podróży dwóch Portugalczyków i razem mieli oni dopłynąć do Nowej Funlandii.

I jeszcze jedna teoria, proponowana przez Luisa Ulloa, Peruwiańczyka. Ów badacz utrzymywał, że Joannes Scolvus to.. Krzysztof Kolumb, tylko że w młodości. Miał on potajemnie odbyć wyprawę do Ameryki pod patronatem króla Danii, żeby już potem, legalnie i oficjalnie, odkryć ją po raz drugi w rzeczywistości, z poruczenia Hiszpanii. Dodajmy, że również zdaniem pana Luisa Kolumb był Katalończykiem.


A jak było naprawdę?

Tego pewnie tak na 100% nigdy się nie dowiemy. Niemniej w XX w. na poważnie badaniem tajemniczej postaci Jana z Kolna zajął się historyk geografii - Bolesław Olszewicz. Próbował on dowieść, że łacińskiej formy Scolvus nijak nie można przerobić na Scolnus. Gdyby Jan rzeczywiście był Polakiem autorzy tamtych czasów powinni go określać mianem Joannes Polonus, Joannesa de  Colno albo Joannesa Colnensis. Oprócz tego nie ma dowodów, że taka postać istniała naprawdę. Wiele wskazuje na to, że tamtą wyprawą z ok. 1476 r. kierowali Niemcy, a ów Scolvus był jedynie sternikiem jednego z okrętów. Co więcej, są również przesłanki ku temu, żeby twierdzić, iż tamta ekspedycja dotarła jedynie do Grenlandii, o czym już sobie mówiliśmy. Gdyby zatem Jan z Kolna był Polakiem to i tak dopłynięcie do tej wyspy nie byłoby nawet na tamte czasy niczym niezwykłym.



Jan z Kolna - źródło inspiracji

Nie dziwi chyba nikogo z nas fakt, że ów tajemniczy żeglarz i odkrywca stał się inspiracją m.in. dla ludzi świata literatury i kultury. Jednym z przykładów jest dzieło Stefana Żeromskiego "Wiatr od morza", w którym pojawia się także postać Jana z Kolna. Żeglarza znajdziemy też uwiecznionego na grafice (np. autorstwa Artura Szyka) i w rzeźbie (np. dłuta Sławomira Lewińskiego). Pisali o nim także poeci, jak np. Hieronim Derdowski.



Portret Jana z Kolna autorstwa Artura Szyka, fot. wikimedia

Dodajmy jeszcze, że Jan z Kolna patronuje wielu ulicom polskich miast, nie tylko w Kolnie :)


Wyłuskajmy małą naukę - tradycyjnie

Można powiedzieć, że póki co pierwszymi Polakami w Ameryce, oficjalnie potwierdzonymi, są osadnicy, którzy przybyli tam ok. 100 lat po rzekomej wyprawie Jana z Kolna. Tak czy inaczej, pamięć o Janie jest bardzo żywa i działa na wyobraźnie artystów i nie tylko.


Baśnie i legendy są czymś bardzo ważnym dla historii. I historycy stają czasami przed dość niewdzięcznym zadaniem, które polega na wydobywaniu faktów z tego, co jest w swojej ogólnej postaci tylko fikcyjną opowieścią. Wtedy może się nam wydawać, że historyk gasi coś, co jest także piękne w historii.


Z dzisiejszego spotkania z historią wyłuskajmy może przede wszystkim jedną naukę: czasem może być inaczej niż nam się wydaje. To może działać we dwie strony. Z jednej strony to, co uważamy za fakt niepodważalny, może przy odrobinie wysiłku badawczego, okazać się mitem albo przynajmniej półprawdą. Z drugiej zaś strony to czego nigdy byśmy chyba za prawdę nie uznali, może być w rzeczywistości czymś absolutnie realnym.


I to właśnie, przenikające się nawzajem tajemniczość i realizm, głęboko wpisują się w istotę historii i sprawiają, że jest ona tak wspaniałą dziedziną wiedzy.









środa, 2 stycznia 2019

#58 Historia nauczycielką życia | Fenomen "trzystu" i posła na Sicz

Czyli m.in. o tym, że rozkaz to rozkaz


Bardzo serdecznie witam Was, moje Drogie i moi Drodzy, w pierwszym wpisie w 2019 r. otwierającym zarazem 3 sezon na Historii nauczycielce życia. Wszystkiego najlepszego!

Na bazie lektury "Ogniem i mieczem" wzięło mnie na następującą refleksję - jak to się stało, że na przestrzeni wieków wykształciło się coś takiego jak posłuszeństwo dowódcy, którego ceną bardzo często była utrata własnego życia? Wiadomo, że w razie ewentualnej odmowy i nieposłuszeństwa spotykał delikwenta dyshonor i inne tego typu nieprzyjemności. Niemniej jest coś niezwykłego w tym, że kodeks rycerski i wszelkie reguły jakimi rządzi się świat ludzi walki, w ciągu wieków miały tak duże znaczenie. Znamy przecież mnóstwo przypadków, gdy na rozkaz dowódcy oddział rzucał się w wir walki i odnosił spektakularne zwycięstwo albo walczył do upadłego, nie opuszczając pola bitwy. Niejednokrotnie rozkaz stawał się ważniejszy od wszelkich innych spraw, m.in. własnego szczęścia, a nawet jak sobie już powiedzieliśmy, życia.

Jednym z najsłynniejszych przykładów jest bitwa w wąwozie Termopile z sierpnia 480 r. p.n.e. Znamy historię 300 bohaterskich Spartan, którzy na czele o wiele mniej licznych oddziałów greckich niż nacierające siły perskie, byli w stanie przez długi czas się bronić powodując poważne straty u przeciwników. I choć koniec końców przegrali, poświęcenie i oddanie wodzowi Leonidasowi zasłużyło na wiekopomną pamięć. Trwają spory wśród historyków ilu wojowników tak naprawdę walczyło wraz ze Spartanami (mówi się nawet o 1000), ale w to dzisiaj nie musimy wnikać; ważny jest wniosek - obrońcy polegli po mężnej walce, oddani sprawie ojczyzny.



Pomnik Leonidasa w Termopilach fot. Pixabay.com

W historii Polski jest kilka bitew, które umownie nazywa się polskimi Termopilami. Pierwsze na liście jest starcie pod Hodowem z 11 czerwca 1694 r. Polskie siły liczące zaledwie 100 husarzy i 300 pancernych zdołały zmusić do wycofania się Tatarów w liczbie ok. 40 tys.; niektórzy utrzymują, że mogło być ich 25 tys., a inni, że nawet 70 tys. W każdym razie bohaterstwo Polaków jest niepodważalne. Termopile w polskim wydaniu powtórzyły się też m.in. pod Węgrowem (3 lutego 1863 r.), Zadwórzem (17 sierpnia 1920 r.), Dytiatynem (16 września 1920 r.) i nad Wizną (7-10 września 1939 r.).

Wróćmy do "Ogniem i mieczem". Pamiętamy pewnie Jana Skrzetuskiego, który udał się jako poseł na bardzo już wtedy niespokojną Sicz, gdzie powstanie kozackie szybko się rodziło. Początkowo to nie on miał jechać, ale jednak pojechał, chcąc m.in. po drodze zobaczyć ukochaną Helenę. Z każdym kolejnym dniem sytuacja stawała się coraz bardziej napięta aż w końcu było już niemal jasne, że powrót będzie raczej niemożliwy; najbliższa przyszłość posła rysowała się w bardzo ciemnych barwach. Wtedy zdecydował się wysłać swojego sługę Rzędziana, aby ten zorganizował ucieczkę Heleny i jej bliskich do Łubniów, gdzie stacjonowały główne siły hetmana Jeremiego Wiśniowieckiego. Sam jednak postanowił dotrzeć do celu. Przeczytajmy fragment pierwszej części trylogii:

"— Jegomość! hej jegomość!... — rzekł Rzędzian.
Skrzetuski popatrzył na niego szklanym wzrokiem.
Nagle zbudził się z zamyślenia.
— Rzędzian, boisz ty się śmierci? — spytał.
— Kogo? jakto śmierci? co jegomość mówi?
— Bo kto na Sicz jedzie, ten nie wraca.
— A to czemu jegomość jedzie?
— Moja wola, ty się w to nie wtrącaj, ale ciebie mi żal, boś dzieciuch, a chociażeś frant, tam się frantowstwem nie wykręcisz. Wracaj do Czehryna, a potem do Łubniów.
Rzędzian zaczął się drapać w głowę.
— Mój jegomość, juści śmierci się boję, bo ktoby się jej nie bał, toby się Boga nie bał, gdyż Jego to wola żywić kogoś, albo umorzyć, ale skoro jegomość dobrowolnie na śmierć leziesz, to już jegomościn będzie grzech jako pana, nie mój jako sługi, przeto ja jegomości nie opuszczę, bom też nie chłop żaden, jeno szlachcic, choć ubogi, ale też nie bez ambicyjej". 

fragment za: źródło



Kadr z filmu "Ogniem i mieczem". Jan Skrzetuski (Michał Żebrowski) i Helena Kurcewiczówna (Izabella Scorupco); w tle Rzędzian (Wojciech Malajkat) i Zagłoba (Krzysztof Kowalewski)

Skrzetuski mówiąc o swojej woli tak naprawdę ma na myśli dobro ojczyzny i misję, na którą wprawdzie sam się zapisał, ale która była zaaranżowana przez jego pana - księcia Jeremiego. On w duszy pragnął dobra kniaziówny, ale powaga podjętej przez niego misji nie pozwalała mu teraz zająć się osobiście jej ratowaniem. Miał dotrzeć na Sicz, to musiał tego dokonać. Po ludzku sytuacja była tam już taka, że lepiej byłoby wziąć nogi za pas i czmychać. Ale nigdy czegoś podobnego nie dopuściłby się ktoś taki jak Skrzetuski - wierny poddany, na którego liczył zwierzchnik.

A pamiętacie pana Longinusa Podbipiętę? Z tego też był wielki gość, nie tylko ze względu na wzrost. Kiedy już spełnił swój ślub i uciął Zerwikapturem trzy głowy pogańskie jeszcze bardziej stał się bohaterem w oczach innych. Teraz mógł już poślubić jakąś białogłowę. Tymczasem on dobrowolnie zgłosił się na pewną śmierć - postanowił przedrzeć się przez kozacki obóz do króla Jana Kazimierza i przyspieszyć przybycie posiłków pod oblegany Zbaraż. Opis jego bohaterskiej obrony i śmierci jest prawdziwym majstersztykiem. Takich bohaterów, przede wszystkim w świecie realnym, historia znała bardzo wielu. Napiszcie, proszę, w komentarzach Wasze propozycje.

Temat, nad którym dzisiaj się pochylamy, oprócz pozytywnej i chwalebnej strony, ma też niestety tę drugą, niebezpieczną i ponurą. Pomyślmy o wojskach Hitlera czy Stalina; wyobraźmy sobie, że przed nami staje żołnierz, dla którego wykonanie wyroku i rozstrzelanie nas to bułka z masłem. To jest właśnie złowroga moc rozkazu, który potrafi nie tylko wydobyć z człeka pokłady szlachetnej odwagi i męstwa, ale też odkrywa tajniki zła i dewiacji, które również w ludziach są obecne i wyłażą na światło dzienne niczym wąż.

Czego zatem dzisiaj uczy nas historia? Rozkaz jest siłą, która potrafi zjednoczyć wokół jakiejś sprawy nieprzebrane rzesze ludzi, którym przyświeca jakiś cel, ideał, do którego pragną dążyć. Rozkaz jest siłą napędową jednostek, ale i całych zastępów ludzi. Fenomenalny, a jednocześnie tak niebezpieczny... Historia rozkazów to temat na opasłe tomiszcze, gdyż jest nierozerwalnie związany z dziejami człowieka i opiera się na relacjach międzyludzkich, wiążąc osoby i osobę z grupą ludzi w jakiś tajemniczy sposób, o czym przekonujemy się śledząc dzieje ludzi i narodów.

Zachęcam do sięgnięcia po wpis specjalny, który ukazał się przed tym, który właśnie kończysz czytać. Nieco wcześniej opublikowałem inny, różniący się dość znacznie swoją formą od pozostałych. Zerknij też do tych zwykłych teksów jak na przykład tego o mumiach ;) Poza tym może zaciekawi Cię coś z listy wszystkich wpisów blogowych. Serdecznie zapraszam.