Czyli
mały poradnik ucznia Historii
Niedawno,
9 października, w liturgii Kościoła katolickiego wspominaliśmy
bł. Wincentego Kadłubka, znanego też jako mistrz Wincenty zwany
Kadłubkiem. Dlaczego tak właśnie zwany, do końca nie wiadomo.
Może Wy macie jakieś nowe informacje w tej kwestii; podzielcie się
w komentarzach, jeśli tak. Czy jego ojciec nosił przezwisko Kadłub,
czy sam Wincenty związany był z miejscowością o podobnej nazwie,
czy też ktoś kiedyś opacznie zrozumiał jakiś zapis i w
konsekwencji „przypiął” go do mistrza Wincentego, tego nie
wiemy i nie wiadomo, czy się kiedykolwiek dowiemy, ale historia jest
piękna m.in. przez to, że a nuż pojawi się jakaś niespodzianka,
jakieś stare źródło, zakurzone, pachnące przeszłością, w
starej klasztornej biblioteczce... Ach, miłośnicy historii wiedzą
o czym mówię.
Ale
ja nie o tym dzisiaj chciałem z wami pogadać. Tak, tak, pogadać.
Wiem, że wpis to mój monolog, ale jak najbardziej zapraszam Was do
komentowania i wypowiadania się pod spodem. Nie jest moją intencją
sztywna prezentacja biografii mistrza Wincentego; o tym można
poczytać w Internecie. Bardziej interesuje mnie dzisiaj jego słynne
dzieło, o którym prawie każdy chyba słyszał, a pasjonaci
historii, zwłaszcza tej polskiej, znają je pewnie wyrywkowo ;)
Chodzi o jego Kronikę polską. To będzie dzisiaj podstawa do
wydobycia jakiejś nauki tudzież nauk. Może trochę nie do końca
adekwatnie zatytułowałem ten wpis, bo mistrz Wincenty bezpośrednio
nie wyłożył nauk, które przedstawię, ale na pewno jego dzieło
przyczyni się do ich wyłuskania.
Dla
przypomnienia zerknijmy na kilka zupełnie najważniejszych kwestii
związanych z życiem naszego dzisiejszego bohatera. Jak wspomniałem
na wstępie, jest błogosławionym Kościoła katolickiego. Urodził
się ok. 1150 r. w Kargowie lub Karwowie koło Opatowa. Był
kapelanem nadwornym i kancelistą księcia Kazimierza II
Sprawiedliwego (najmłodszego syna Bolesława III Krzywoustego,
pogrobowca lub prawie, bo do końca nie wiadomo). W latach 1208-1218
piastował godność biskupa krakowskiego. Był erudytą, człowiekiem
bardzo dobrze wykształconym. Resztę życia spędził w cysterskim
opactwie w Jędrzejowie, gdzie zmarł w opinii świętości.
Pomnik Wincentego Kadłubka w Sandomierzu;
źródło: By Kroton - Praca własna, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=50815706
To,
co nas właśnie dzisiaj szczególnie mocno interesuje, wydarzyło
się w jego życiu pod koniec XII w. i najprawdopodobniej też w
latach 1205-1207 na polecenie księcia Kazimierza Sprawiedliwego.
Chodzi rzecz jasna o Kronikę polską (tytuł oryginału –
Chronica Polonorum). Obejmuje ona okres historii Polski od
czasów mitycznych, legendarnych, mocno baśniowych, po rok 1202. Na
całość, pisaną po łacinie, składają się cztery tomy.
Generalnie rzecz ujmując, mistrz Wincenty był drugim po Gallu
Anonimie polskim dziejopisem tak bardzo znanym po dziś dzień.
Dzieła obu do dzisiaj są jednymi z podstawowych źródeł wiedzy o
historii Polski do końca XII w.
Nie
chcę też przedłużać dzisiejszych rozważań zagłębiając się
szczegółowo we wszelkie możliwe cechy i analizy Kroniki, bo
o tym można także dużo poczytać w Sieci, odwiedzając choćby
pozycje w bibliografii podanej pod tym postem. Pozwólcie, że skupię
się na tych aspektach dotyczących działa, z których przede
wszystkim chciałbym wyłuskać nasze dzisiejsze nauki.
Przede
wszystkim na podkreślenie zasługuje już sam fakt podjęcia się
pracy nad tak wspaniałym dziełem, które przybliża czytelnikowi
przeszłość. Skoro historia, jak wiedzą już szczególnie
Czytelniczki i Czytelnicy tego bloga :), magistra vitae est, żeby
rzeczywiście czegoś nas ona nauczyła, trzeba najzwyczajniej w
świecie sięgać do przeszłości i zadać sobie choć minimum
trudu, aby coś tam przeanalizować i wydobyć jakąś naukę na dziś
i jutro. W związku z tym czapki z głów przed naszymi dziejopisami.
Nie wnikam póki co w jakość dzieł i ich obiektywizm, choć to
kwestie równie ważne; podkreślam tymczasem sam fakt zerkania w
przeszłość. Tu właśnie płynie pierwsza ważna nauka: Żeby
historia mnie i ciebie czegoś nauczyła, trzeba po nią sięgać.
Z pustego nawet Salomon nie naleje... W tym miejscu chciałbym też
skreślić kilka słów uznania (a raczej mówiąc współczesnym
językiem: wystukać :) pod adresem mojego historycznego idola, prof.
Andrzeja Nowaka, który pracuje nad kolejnym tomem Dziejów Polski.
Ma ich w planach chyba z 10 albo 11... Chapeau bas!
Niektórych
czytelników, zwłaszcza tych bardziej realistyczno-matematycznie
nastawionych, Kroniki polskiej mistrza Wincentego mogą
zrazić liczne wątki baśniowe i legendarne wplecione w narrację
dzieła. To właśnie tam czytamy m.in. o Wandzie, Kraku czy smoku
wawelskim. Ktoś zarzuci: „To ma być poważna kronika, a jest
bajkopisarstwo!”. Poniekąd podobne zarzuty można nieraz usłyszeć
pod adresem Biblii, ale o tym pewnie więcej w zakładce Mitołamacz
na Biblijnym Rabanie, moim pierwszym blogu. Zgoda: historii nie można
zakłamywać ani przeinaczać, zwłaszcza działając świadomie na
szkodę całych społeczności czy narodów. Zauważmy jednak, że
historia, zwłaszcza prehistoria Polski w wydaniu Kadłubka, poddana
jest przede wszystkim jednemu podstawowemu celowi: ma być ona
„zwierciadłem przykładów” dla potomnych, sagą narodu jakich
wiele było w ówczesnych średniowiecznych państwach. Mnie
osobiście w niczym nie przeszkadzają nasze piękne polskie legendy,
które czasami z rozczuleniem wspominam, powracając pamięcią do
moich czasów przedszkolnych i wczesnoszkolnych. Czy pamiętacie
dawne dobranocki traktujące o tych kwestiach? Oczywiście chciałbym,
jako pasjonat historii, w szczególności średniowiecza, poznać
fakty historyczne leżące choćby u podstaw naszej państwowości,
ale niejednokrotnie legendy i podania są takim sympatycznym powiewem
tajemniczości, które, chyba się zgodzicie, mają swój urok. Czas
na kolejną naukę: Historia, od której się uczymy, winna być
prawdziwa; jednakże jej prawdziwość nie stoi w sprzeczności z
baśniami i legendami, które budują klimat dziejowy narodu i
cementują jego tożsamość. Wiem, że termin historia prawdziwa
w dobie relatywizmu brzmi często jak coś w rodzaju utopii, ale to w
żadnym wypadku nie zwalnia nas z, nie zawaham się użyć tego
słowa, obowiązku uczenia się od niej.
Powyższa
nauka prowadzi nas do puenty, a zarazem ostatniej dzisiejszej nauki:
Uczenie się od historii niejako z konieczności przyczynia się i
do tego, że dokopujemy się coraz bliżej jej prawdziwej wersji,
nieskażonej wpływami ideologii, przekonań czy praktyk świadomego
zakłamywania. Im głębiej się dokopiemy, tym pożyteczniejsza
będzie wyciągnięta przez nas nauka.
Podsumowaniem
dzisiejszych nauk niech będzie, można powiedzieć tradycyjnie,
pytanie, tym razem takiej treści:
Czy
uczę się od historii, szanując legendy i podania, a z drugiej
strony dokopując się do historii prawdziwej przez sterty świadomych
kłamstw, ideologii i fałszywych przekonań?
Na
koniec, jak zawsze, pięknie i cieplutko Was pozdrawiam, tym cieplej,
że to już październik, a niektórzy coś tam powiadają o zimie
stulecia... Jeśli czytasz to w upalny lipcowy dzień, wybacz. To
Ciebie pozdrawiam chłodniej, tak na ochłodę ;)
Nie
zapominajcie o moich blogach i profilu w mediach społecznościowych.
Bibliografia
wpisu:
1. Błogosławiony
Wincenty Kadłubek, biskup,
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-09a.php3
2. KRONIKA
POLSKA WINCENTEGO KADŁUBKA,
http://www.edupedia.pl/words/index/show/492584_slownik_literatury_polskiej-_kronika_polska_wincentego_kadubka.html
3. Kronika
Wincentego Kadłubka,
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kronika_Wincentego_Kadłubka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz