środa, 11 października 2017

#6 Historia nauczycielką życia | Nauki mistrza Wincentego

Czyli mały poradnik ucznia Historii


Niedawno, 9 października, w liturgii Kościoła katolickiego wspominaliśmy bł. Wincentego Kadłubka, znanego też jako mistrz Wincenty zwany Kadłubkiem. Dlaczego tak właśnie zwany, do końca nie wiadomo. Może Wy macie jakieś nowe informacje w tej kwestii; podzielcie się w komentarzach, jeśli tak. Czy jego ojciec nosił przezwisko Kadłub, czy sam Wincenty związany był z miejscowością o podobnej nazwie, czy też ktoś kiedyś opacznie zrozumiał jakiś zapis i w konsekwencji „przypiął” go do mistrza Wincentego, tego nie wiemy i nie wiadomo, czy się kiedykolwiek dowiemy, ale historia jest piękna m.in. przez to, że a nuż pojawi się jakaś niespodzianka, jakieś stare źródło, zakurzone, pachnące przeszłością, w starej klasztornej biblioteczce... Ach, miłośnicy historii wiedzą o czym mówię.

Ale ja nie o tym dzisiaj chciałem z wami pogadać. Tak, tak, pogadać. Wiem, że wpis to mój monolog, ale jak najbardziej zapraszam Was do komentowania i wypowiadania się pod spodem. Nie jest moją intencją sztywna prezentacja biografii mistrza Wincentego; o tym można poczytać w Internecie. Bardziej interesuje mnie dzisiaj jego słynne dzieło, o którym prawie każdy chyba słyszał, a pasjonaci historii, zwłaszcza tej polskiej, znają je pewnie wyrywkowo ;) Chodzi o jego Kronikę polską. To będzie dzisiaj podstawa do wydobycia jakiejś nauki tudzież nauk. Może trochę nie do końca adekwatnie zatytułowałem ten wpis, bo mistrz Wincenty bezpośrednio nie wyłożył nauk, które przedstawię, ale na pewno jego dzieło przyczyni się do ich wyłuskania.

Dla przypomnienia zerknijmy na kilka zupełnie najważniejszych kwestii związanych z życiem naszego dzisiejszego bohatera. Jak wspomniałem na wstępie, jest błogosławionym Kościoła katolickiego. Urodził się ok. 1150 r. w Kargowie lub Karwowie koło Opatowa. Był kapelanem nadwornym i kancelistą księcia Kazimierza II Sprawiedliwego (najmłodszego syna Bolesława III Krzywoustego, pogrobowca lub prawie, bo do końca nie wiadomo). W latach 1208-1218 piastował godność biskupa krakowskiego. Był erudytą, człowiekiem bardzo dobrze wykształconym. Resztę życia spędził w cysterskim opactwie w Jędrzejowie, gdzie zmarł w opinii świętości.


Pomnik Wincentego Kadłubka w Sandomierzu;
źródło: By Kroton - Praca własna, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=50815706

To, co nas właśnie dzisiaj szczególnie mocno interesuje, wydarzyło się w jego życiu pod koniec XII w. i najprawdopodobniej też w latach 1205-1207 na polecenie księcia Kazimierza Sprawiedliwego. Chodzi rzecz jasna o Kronikę polską (tytuł oryginału – Chronica Polonorum). Obejmuje ona okres historii Polski od czasów mitycznych, legendarnych, mocno baśniowych, po rok 1202. Na całość, pisaną po łacinie, składają się cztery tomy. Generalnie rzecz ujmując, mistrz Wincenty był drugim po Gallu Anonimie polskim dziejopisem tak bardzo znanym po dziś dzień. Dzieła obu do dzisiaj są jednymi z podstawowych źródeł wiedzy o historii Polski do końca XII w.

Nie chcę też przedłużać dzisiejszych rozważań zagłębiając się szczegółowo we wszelkie możliwe cechy i analizy Kroniki, bo o tym można także dużo poczytać w Sieci, odwiedzając choćby pozycje w bibliografii podanej pod tym postem. Pozwólcie, że skupię się na tych aspektach dotyczących działa, z których przede wszystkim chciałbym wyłuskać nasze dzisiejsze nauki.

Przede wszystkim na podkreślenie zasługuje już sam fakt podjęcia się pracy nad tak wspaniałym dziełem, które przybliża czytelnikowi przeszłość. Skoro historia, jak wiedzą już szczególnie Czytelniczki i Czytelnicy tego bloga :), magistra vitae est, żeby rzeczywiście czegoś nas ona nauczyła, trzeba najzwyczajniej w świecie sięgać do przeszłości i zadać sobie choć minimum trudu, aby coś tam przeanalizować i wydobyć jakąś naukę na dziś i jutro. W związku z tym czapki z głów przed naszymi dziejopisami. Nie wnikam póki co w jakość dzieł i ich obiektywizm, choć to kwestie równie ważne; podkreślam tymczasem sam fakt zerkania w przeszłość. Tu właśnie płynie pierwsza ważna nauka: Żeby historia mnie i ciebie czegoś nauczyła, trzeba po nią sięgać. Z pustego nawet Salomon nie naleje... W tym miejscu chciałbym też skreślić kilka słów uznania (a raczej mówiąc współczesnym językiem: wystukać :) pod adresem mojego historycznego idola, prof. Andrzeja Nowaka, który pracuje nad kolejnym tomem Dziejów Polski. Ma ich w planach chyba z 10 albo 11... Chapeau bas!

Niektórych czytelników, zwłaszcza tych bardziej realistyczno-matematycznie nastawionych, Kroniki polskiej mistrza Wincentego mogą zrazić liczne wątki baśniowe i legendarne wplecione w narrację dzieła. To właśnie tam czytamy m.in. o Wandzie, Kraku czy smoku wawelskim. Ktoś zarzuci: „To ma być poważna kronika, a jest bajkopisarstwo!”. Poniekąd podobne zarzuty można nieraz usłyszeć pod adresem Biblii, ale o tym pewnie więcej w zakładce Mitołamacz na Biblijnym Rabanie, moim pierwszym blogu. Zgoda: historii nie można zakłamywać ani przeinaczać, zwłaszcza działając świadomie na szkodę całych społeczności czy narodów. Zauważmy jednak, że historia, zwłaszcza prehistoria Polski w wydaniu Kadłubka, poddana jest przede wszystkim jednemu podstawowemu celowi: ma być ona „zwierciadłem przykładów” dla potomnych, sagą narodu jakich wiele było w ówczesnych średniowiecznych państwach. Mnie osobiście w niczym nie przeszkadzają nasze piękne polskie legendy, które czasami z rozczuleniem wspominam, powracając pamięcią do moich czasów przedszkolnych i wczesnoszkolnych. Czy pamiętacie dawne dobranocki traktujące o tych kwestiach? Oczywiście chciałbym, jako pasjonat historii, w szczególności średniowiecza, poznać fakty historyczne leżące choćby u podstaw naszej państwowości, ale niejednokrotnie legendy i podania są takim sympatycznym powiewem tajemniczości, które, chyba się zgodzicie, mają swój urok. Czas na kolejną naukę: Historia, od której się uczymy, winna być prawdziwa; jednakże jej prawdziwość nie stoi w sprzeczności z baśniami i legendami, które budują klimat dziejowy narodu i cementują jego tożsamość. Wiem, że termin historia prawdziwa w dobie relatywizmu brzmi często jak coś w rodzaju utopii, ale to w żadnym wypadku nie zwalnia nas z, nie zawaham się użyć tego słowa, obowiązku uczenia się od niej.


Powyższa nauka prowadzi nas do puenty, a zarazem ostatniej dzisiejszej nauki: Uczenie się od historii niejako z konieczności przyczynia się i do tego, że dokopujemy się coraz bliżej jej prawdziwej wersji, nieskażonej wpływami ideologii, przekonań czy praktyk świadomego zakłamywania. Im głębiej się dokopiemy, tym pożyteczniejsza będzie wyciągnięta przez nas nauka.

Podsumowaniem dzisiejszych nauk niech będzie, można powiedzieć tradycyjnie, pytanie, tym razem takiej treści:

Czy uczę się od historii, szanując legendy i podania, a z drugiej strony dokopując się do historii prawdziwej przez sterty świadomych kłamstw, ideologii i fałszywych przekonań?

Na koniec, jak zawsze, pięknie i cieplutko Was pozdrawiam, tym cieplej, że to już październik, a niektórzy coś tam powiadają o zimie stulecia... Jeśli czytasz to w upalny lipcowy dzień, wybacz. To Ciebie pozdrawiam chłodniej, tak na ochłodę ;)

Nie zapominajcie o moich blogach i profilu w mediach społecznościowych.


Bibliografia wpisu:

1. Błogosławiony Wincenty Kadłubek, biskup, http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-09a.php3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz