„Istnieje w Neapolu krew, która nie może doczekać się zmartwychwstania...”
Kochani,
witam Was serdecznie już w trzecim odcinku mojego bloga Historia
nauczycielką życia. Tym samym zapraszam serdecznie na wyprawę w
głąb dziejów, z której pragniemy wyłuskać kolejną naukę,
przydatną na dziś i jutro, teraźniejszość i przyszłość.
Z
dzieciństwa pamiętam taką wieczorynkę o pewnej dziewczynce, która
przechowywała różne skarby przywiezione z odległych stron świata.
Każdy epizod poświęcony był jednej wyprawie i jednemu
przedmiotowi, który główna bohaterka miała jako pamiątkę z tej
konkretnej podróży. Myślę sobie, że u nas jest podobnie. Nie
tyle wyruszamy jednak w sensie geograficznym (choć poniekąd też),
co raczej przenosimy się w przeszłość, żeby odszukać jakiś
skarb, czyli naukę. Bo chyba przecież o to w historii przede
wszystkim chodzi, nieprawdaż?
Około
270 r. n.e. przyszedł na świat przyszły biskup Benewentu (obecnie
miasto i gmina we Włoszech w regionie Kampania; prowincja Benewent)
– św. January. Wedle przekazu z V w. ów biskup, w czasach
panowania cesarza Dioklecjana (284-305) i w okresie prześladowań
chrześcijan udał się do więzienia, żeby pocieszyć
przebywającego tam diakona Sozjusza. Towarzyszyło mu w czasie
wizyty dwóch innych diakonów – święci Festus i Dezyderiusz.
Niestety odwiedzających aresztowano i zmuszono do złożenia ofiary
bożkom pogańskim. Skutkiem owego nieposłuszeństwa miało być
pożarcie przez niedźwiedzie w amfiteatrze.
Wówczas
zabrano ich do Puteoli (obecnie miasto Pozzuoli). Nie pomogły
protesty diakona św. Prokula i świętych świeckich – Eutychesa i
Akucjusza, których za karę publicznie ścięto.
Prastara
chrześcijańska tradycja wskazuje na 19 września 305 r. jako datę
śmierci wszystkich wspomnianych mężów. Przyjmuje się jednak
różne miejsca męczeństwa: January, Festus i Dezyderiusz –
Benewent; Sozjusz – Miseno; Prokul, Eutyches i Akucjusz –
Puteoli.
Wedle
jednego z podań św. January ostatecznie został jednak ścięty
mieczem, gdyż niedźwiedzie, które miały go pożreć, ociągały
się z wykonaniem zadania. Po egzekucji ciało krwawiło, a pewna
pobożna kobieta miała zebrać nieco krwi do flakonika (a raczej
flakoników) jako relikwię. I tutaj zaczyna się niezwykle ciekawa i
pasjonująca historia owych ampułek.
Św. January, wizerunek będący prawdopodobnie kopią utraconego obrazu Caravaggia,
źródło: By Louis Finson - Praca własna, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=15261285
Krew
świętego przechodziła różne koleje losu i znajdowała się w
ciągu wieków w różnych miejscach. W tym momencie jest to może
nieco mniej istotne; zainteresowanych odsyłam po szczegóły na
stronę brewiarz.pl. Szczególnie ważne jest to, że w 1497 r.
przybyła do Neapolu i tam znajduje się po dziś dzień, a św.
January jest wielkim patronem tego miasta (dla kibiców małe
wyjaśnienie: Neapol to tam, gdzie teraz (wrzesień 2017) grają
Arkadiusz Milik i Piotr Zieliński :). Wątpliwości co do
autentyczności krwi i jej pochodzenia od św. Januarego rozwiał
arcybiskup Neapolu, kardynał Alfons Castaldo w 1964 r., po wykonaniu
kanonicznego badania relikwii (znaleziono m.in. bezdyskusyjny napis).
Ktoś
może zarzuci: „No dobra, w Neapolu znajduje się relikwiarz z
krwią świętego. I co z tego? Takich relikwiarzy jest na
świecie wiele więcej niż może nawet samych świętych w niebie.
Co w tym intrygującego? Dla wierzącego może to coś jeszcze
znaczy, ale dla kogoś może to po prostu nieco starej krwi w
ampułce, pochodzącej od dawnego człowieka, z której robi się
wielkie halo”.
Jest
tu jednak coś bardziej intrygującego niż mogłoby się wydawać.
Od XIV w. notowane jest pewne zjawisko, wobec którego trudno przejść
obojętnie pomimo odmiennego światopoglądu. Kilka razy w ciągu
roku, krew mająca już kilkanaście wieków na karku, PRZECHODZI z
postaci stałej w płynną. Jest wtedy jasna i pulsująca, jakby
dopiero co wypłynęła z ciała męczennika. Ostatecznie można by
się pokusić o absurdalną hipotezę, że to tylko jakiś dziwaczny
wybryk krwi. Jednakże ów „wybryk” jest nadzwyczaj regularny, bo
do opisanego wyżej tzw. cudu krwi św. Januarego dochodzi
najczęściej (ale nie zawsze) 19 września, we wspomnienie
liturgiczne św. Januarego. W takim stanie utrzymuje się przez
następnych 8 dni. Czyżby krew znała się na kalendarzu... Inne
daty, które od czasu do czasu „wybiera” krew jako czas cudu to
pierwsza niedziela maja i 16 grudnia oraz z okazji niezwykłych
wydarzeń.
Może
i w tym miejscu ktoś zarzuci: „No dobra, ale może to są jakieś
tam zwyczajne chrześcijańskie halucynacje. Co mi do tego?”. W tym
miejscu trzeba jednak jasno i jednoznacznie stwierdzić, że nauka
jest bezradna wobec tego tajemniczego wydarzenia w Neapolu. Nie jest
to jakieś tam zjawisko, które jest tylko czymś w rodzaju legendy,
dającej się obalić i w 100% wyjaśnić z pomocą twardych,
naukowych dowodów. W przypadku cudu krwi św. Januarego zachodzi nie
tylko coś, co się starożytnym i średniowiecznym filozofom nie
śniło, ale nie mają na to wyjaśnienia nawet najtęższe umysły
XXI w., które planują ludzkie eskapady na Marsa. Nauka rejestruje
zjawisko, opisuje je, ale nie jest w stanie w jakikolwiek racjonalny
sposób dowieść, dlaczego tak się dzieje. Co tu jest grane?
Ampułkę
z krwią świętego przebadano wielokrotnie i to gruntownie. Obalono
tezę, jakoby ktoś kiedyś tam w średniowieczu dolał tam czegoś i
dlatego ta substancja tak się dziwnie zachowuje. Dziś wiemy, że
nie ma tam innych materii poza prawdziwą tętniczą krwią żywego
człowieka. Żywego? Tak! Choć św. January jest już dawno w innym
wymiarze, który my wierzący określamy mianem Nieba, jego krew jest
ciągle żywa, bo i on przecież ciągle żyje, bo jest właśnie tam
– w Niebie. Jak to inaczej, niż na drodze wiary, wyjaśnić?
Girolamo Pesce, Męczeństwo św. Januarego, olej na płótnie, 262 x 193,
źródło: By Girolamo Pesce - Bishop's Library, Vác, Hungary, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=10291523
Skąd
ta pewność, że w ampułce, a konkretnie ampułkach, bo gwoli
ścisłości zaznaczmy raz jeszcze, że są w sumie dwie, jest tylko
i wyłącznie krew? Otóż flakoniki posiadają szczelne mastyksowe
zamknięcia jeszcze z IV w. i w żadnym wypadku nie można dostać
się do krwi inaczej, jak tylko przez rozbicie ampułek. Wobec tego
wszelkie badania przeprowadza się z pomocą tzw. metody spektralnej
(zainteresowani znajdą informacje na ten temat w Sieci; nie będę
Was tu może tym zanudzać :).
W
starciu z krwią św. Januarego poddają się wszelkie prawa fizyki.
Zmiany konsystencji krwi i jej właściwości fizycznych (np. kolor,
objętość, a nawet ciężar) zachodzą zupełnie niespodziewanie i
w sposób trudny do naukowej systematyzacji. Zmiany stanu substancji
nie są związane ani z temperaturą, ani nawet... psychicznymi
uwarunkowaniami i pobożnymi życzeniami wiernych. Tak,
przeprowadzono poważne naukowe badania dotyczące nawet tych
kwestii. Okazało się, że na zmiany krwi nie miały wpływu
wielodniowe pobożne modlitwy dużej grupy wiernych. Krew pozostała
niewzruszona... Innym razem potrafi z kolei przemienić się tylko
wobec kilku osób. Wszelkie naukowe i racjonalne dowody wymiękają...
Normalnie substancja powinna już dawno się zepsuć i zamienić w
proch, a tej wyjątkowej krwi nie trzymają się żadne ludzkie
zasady.
Oddajmy
głos włoskiemu uczonemu prof. Gastone Lambertiniemu, który przez
wiele lat badał tę dziwną krew: „Prawo zachowania energii,
zasady, które rządzą żelowaniem i rozpuszczaniem koloidów,
teorie starzenia się koloidów organicznych, eksperymenty
biologiczne dotyczące krzepnięcia plazmy: wszystko to potwierdza,
jak substancja, czczona od wielu wieków, rzuca wyzwanie każdemu
prawu przyrody i każdemu tłumaczeniu, które nie odwołuje się do
tego, co nadprzyrodzone. Krew św. Januarego to jest skrzep, który
żyje i który oddycha: nie jest więc jakąś «alienującą»
pobożnością, lecz znakiem życia wiecznego i zmartwychwstania”.
W
ramach ciekawostki zaznaczmy, że przy relikwiach modlili się m.in.
papieże św. Jan Paweł II i Benedykt XVI. Co ciekawe, krew nie
zmieniła swojego stanu. W neapolitańskiej katedrze był również
obecny papież Franciszek, w rękach którego substancja stała się
w połowie cieczą. Kard. Crescenzio Sepe powiedział podobno do Ojca
Świętego, że św. January musi kochać papieża, skoro krew już
się w połowie rozpuściła. Na to Franciszek (parafrazuję): musimy
się dalej nawracać, bo św. January jest chyba zadowolony tylko w
połowie. Warto dodać, że już kilka minut później krew była
cieczą w całości. Skąd krew wiedziała, że relikwiarz dzierżył
w swoich dłoniach sam papież Franciszek? Tak w ogóle, nie był to
nawet 19 września...
Najwyższy
czas przejść do konkretnej nauki, którą pragniemy oczywiście
wyłuskać z powyższych rozważań. Nie chodzi o to, abyśmy
pisali dla pisania, ale musimy pomyśleć, czego uczy nas historia,
która wydarzyła się w IV w., a która jest żywa (w przypadku krwi
dosłownie) po dziś dzień.
Przyglądając
się, choćby pobieżnie, dziejom ludzkości nietrudno nie zauważyć,
że w poszczególnych epokach historycznych zmieniało się
nastawienie człowieka do świata go otaczającego. W pewnych
okresach ludzie byli bardziej skłonni do postrzegania otoczenia w
kategoriach wiary, innym znów razem rządziła racjonalna i
bezwzględna nauka. Pięknie oddaje tę prawdę symboliczne
zestawienie wiary i czucia ze szkiełkiem i okiem (może pamiętamy
albo nie, że pochodzi ono z ballady Mickiewicza „Romantyczność”).
Ci, którzy mniej czytają lub nie uważali na polskim, ale wytrwale
śledzą reklamy, wolą pewnie parę serce i rozum :). W każdym razie
wiemy o co chodzi i na czym rzecz polega.
Znamienne
jest jednak to, iż pomimo upływu wieków i bujnego rozwoju nauki
nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na wiele wydawałoby się
niezbyt trudnych pytań. A jednak często rozkładamy ręce bezradnie
i zauważamy, że szkiełko, choćby najlepsze, nie rozwiewa naszych
wątpliwości.
Bazą
powyższych rozważań mogłoby być też wiele innych
niewytłumaczalnych do końca zjawisk, jak np. Całun Turyński,
chusta z Manoppello, cuda eucharystyczne, objawienia i wiele, wiele
innych. Świadomie wybrałem taki może nieco mniej znany przypadek
przynajmniej w zestawieniu z powyższymi.
A
oto dzisiejsza nauka w pigułce:
Otaczającego
nas świata nie da się do końca zbadać racjonalnie i rozumowo.
Historia uczy, że serce i wiara są niezwykle ważnymi
przestrzeniami ludzkiej tożsamości i naszego stosunku do otoczenia.
Dla nas ludzi wierzących materia i zjawiska nadprzyrodzone są
namacalnymi dowodami istnienia Boga i zarazem przejawem Jego
Miłosierdzia. Podczas gdy Objawienie ukazane w
Ewangelii powinno
nam absolutnie wystarczyć, Bóg zniża się do nas, „niewiernych
Tomaszów” wszystkich czasów i mówi: To Ja jestem. „Nawracajcie
się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1,15). Badania naukowe nie tylko
nie stoją w opozycji do wiary, ale jak pokazuje przypadek cudu krwi
św. Januarego, paradoksalnie dowodzą prawdziwości i
nadprzyrodzonego charakteru zjawisk po ludzku niewytłumaczalnych.
Czy
dostrzegam i próbuje zrozumieć zjawiska, które są potwierdzane
nie tylko na drodze wiary lub rozumu, ale przez obie te płaszczyzny
jednocześnie?
To
tyle na dzisiaj. Dzięki za uwagę. Jeśli nie zapoznałeś się
jeszcze z wpisem #2, to zachęcam do tego. Dzisiejsza nauka może
nawet pomóc w zrozumieniu i przyjęciu tamtej sprzed tygodnia.
Na
koniec małe wyzwanie: Jak myślisz, droga Czytelniczko, drogi
Czytelniku, jak można rozumieć słowa widoczne w tytule tego posta:
„Istnieje w Neapolu krew, która nie może doczekać się
zmartwychwstania...”. Napisał je swego czasu boloński kardynał
Lambertini, przyszły papież Benedykt XIV (w latach 1740-1758).
Podziel się swoimi przemyśleniami na temat cytatu i całego wpisu w
komentarzach.
Bibliografia
wpisu:
1.
"Cud krwi" św. Januarego, http://adonai.pl/cuda/?id=5
2.
"Cud św. Januarego" w obecności papieża,
https://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,2867,cud-sw-januarego-w-obecnosci-papieza.html
3.
Święty January, biskup i męczennik,
http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-19a.php3
4.
wikipedia.pl
Jak się okazało, 19 września 2017 r. cud krwi św. Januarego znów się wydarzył.
OdpowiedzUsuńPoczytajcie o szczegółach, klikając w link:
https://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,31726,w-neapolu-powtorzyl-sie-tzw-cud-sw-januarego-bog-jeszcze-raz-okazal-swa-dobroc.html
Czekam na Wasze komentarze poniżej :)
Trzymajcie się ciepło i wpadajcie na historianauczycielkazycia.blogspot.com.
Pamiętajcie, że jesteście mile widziani.
Być może św. January jeszcze zagości w jakimś tekście na tym blogu, bo nasunął mi się pewien pomysł w trakcie pisania, ale byłby to post już o nieco innej tematyce i innych wydarzeniach.
Niczego nie obiecuję, czas pokaże. Wytrwali Czytelnicy pewnie kiedyś zaspokoją swoją ciekawość :)