Czyli m.in. o niezwykłym przybyszu i następstwach jego wizyt
Strachocina
jest wsią położoną w województwie podkarpackim, niedaleko
Sanoka. Proboszczem tamtejszej parafii w latach 1970-1983 był ks.
Ryszard Mucha. Po tym okresie musiał ustąpić ze stanowiska z
powodu pogarszającego się stanu zdrowia. Podobno główną tego
przyczyną było napięcie psychiczne związane z wizytami
niezwykłego gościa. Przybysz miał na sobie czarną sukmanę. Jego
cechami charakterystycznymi były też czarna broda i smukła
sylwetka. Nigdy nie czynił żadnej krzywdy ks. Ryszardowi, ale
czegoś wyraźnie oczekiwał.
Gdy
nowym proboszczem został ks. Józef Niżnik, także i on był
świadkiem tajemniczych odwiedzin. Gość przybywał kilka razy w
tygodniu lub raz na kilka miesięcy. Trwało to ok. 4 lat. Duch
nieustannie wzywał do „poszukiwania wyjścia z zaistniałej
sytuacji”. Ks. Józef początkowo myślał, że ma do czynienia z
duszą kapłana, który potrzebuje modlitwy, potem jednak uświadomił
sobie, że powinien raczej modlić się o rozeznanie sytuacji, kim
jest ów przybysz.
Oczywiście
najlepszym rozwiązaniem byłoby po prostu nawiązanie kontaktu z tym
duchem, ale ilekroć się zjawiał, ks. Józefowi brakowało odwagi,
żeby cokolwiek powiedzieć. Swoją drogą trudno mu się dziwić...
Dopiero
w nocy z 16 na 17 maja 1987 r. ks. Józef nabrał odwagi i zapytał
kim jest tajemniczy duch. Usłyszał prostą i konkretną odpowiedź:
„Jestem św. Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w
Strachocinie”. Od tamtej pory wizyty już nie miały miejsca.
Proboszcz Strachociny dołożył wszelkich starań, żeby uczynić
zadość prośbie Świętego. W ten oto sposób rozrastał się kult
św. Andrzeja w Strachocinie i trwa on po dziś dzień.
Wybór
tematu dzisiejszego wpisu nie jest przypadkowy – mamy 16 dzień
maja, a zatem w liturgii Kościoła katolickiego obchodzimy święto św. Andrzeja Boboli, prezbitera i męczennika, patrona
Polski. Pochodził właśnie ze Strachociny i już jako mieszkaniec
Nieba upominał się o rozwój jego kultu w rodzinnej miejscowości.
Generalnie
św. Andrzej jest postacią dość wyjątkową. W sprawie szczegółów
odsyłam do tekstu zamieszczonego w bibliografii. Zaznaczę tylko, że
jego męczeńska śmierć była wyjątkowo okrutna; można by na jej
bazie stworzyć wpis poświęcony wymyślnym torturom (może kiedyś
taki powstanie). Co ciekawe, św. Bobola, jezuita, zasłynął także
tym, że po śmierci kilka razy interweniował z zaświatów w
sprawie swojego kultu. Opisane wydarzenia w Strachocinie nie były
oczywiście jedynymi. Chociażby w 1702 r. Andrzej ukazywał się w
Pińsku (45 lat po swojej śmierci) i nawoływał do odnalezienia
jego ciała i rozpoczęcia kultu w Kościele. Nota bene odnaleziono
jego doczesne szczątki, które nie uległy rozkładowi mimo licznych
oznak męczeństwa. Potem zjawił się w 1819 r. w Wilnie i
przepowiedział, że zostanie patronem Polski. Potem była Strachocina.
Chociaż pewnie
osobom niewierzącym to co piszę wydaje się kompletną abstrakcją
i jakimiś rojeniami, to jednak zastanawiające jest to, że choćby
strachocińskie objawienia nie są jakimś starodawnymi legendami,
ale opowiadał o nich naoczny świadek, stabilny emocjonalnie i
psychicznie, a miały one miejsce tylko nieco ponad 30 lat temu.
Przecież tak czysto po ludzku patrząc dwóch zupełnie różnych
proboszczów nie mogło przeżywać jednakowych urojeń. Ten drugi
przybywając do Strachociny, nawet nie wiedział, że takie
tajemnicze wydarzenia miały tam miejsce.
Poza tym te historie uczą, co dość często staram się poruszać w
tekstach na blogu, że historia posiada nie tylko wymiar taki czysto
namacalny, mierzalny, ale składają się na nią bardzo liczne
wydarzenia, które nie mieszczą się w naszej czasoprzestrzeni (np.
Cova da Iria, cuda w historii Polski). Jeśli chcielibyśmy
analizować historię z ich wyłączeniem, okradlibyśmy ją z czegoś
arcyważnego. Czy zgodzicie się ze mną? Piszcie uwagi w
komentarzach.
PS Pamiętajmy też dzisiaj o naszym Prezydencie w dniu jego imienin.
Bibliografia
wpisu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz