środa, 16 maja 2018

#38 Historia nauczycielką życia | Gość z zaświatów w Strachocinie

Czyli m.in. o niezwykłym przybyszu i następstwach jego wizyt


Strachocina jest wsią położoną w województwie podkarpackim, niedaleko Sanoka. Proboszczem tamtejszej parafii w latach 1970-1983 był ks. Ryszard Mucha. Po tym okresie musiał ustąpić ze stanowiska z powodu pogarszającego się stanu zdrowia. Podobno główną tego przyczyną było napięcie psychiczne związane z wizytami niezwykłego gościa. Przybysz miał na sobie czarną sukmanę. Jego cechami charakterystycznymi były też czarna broda i smukła sylwetka. Nigdy nie czynił żadnej krzywdy ks. Ryszardowi, ale czegoś wyraźnie oczekiwał.

Gdy nowym proboszczem został ks. Józef Niżnik, także i on był świadkiem tajemniczych odwiedzin. Gość przybywał kilka razy w tygodniu lub raz na kilka miesięcy. Trwało to ok. 4 lat. Duch nieustannie wzywał do „poszukiwania wyjścia z zaistniałej sytuacji”. Ks. Józef początkowo myślał, że ma do czynienia z duszą kapłana, który potrzebuje modlitwy, potem jednak uświadomił sobie, że powinien raczej modlić się o rozeznanie sytuacji, kim jest ów przybysz.

Oczywiście najlepszym rozwiązaniem byłoby po prostu nawiązanie kontaktu z tym duchem, ale ilekroć się zjawiał, ks. Józefowi brakowało odwagi, żeby cokolwiek powiedzieć. Swoją drogą trudno mu się dziwić...

Dopiero w nocy z 16 na 17 maja 1987 r. ks. Józef nabrał odwagi i zapytał kim jest tajemniczy duch. Usłyszał prostą i konkretną odpowiedź: „Jestem św. Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Od tamtej pory wizyty już nie miały miejsca. Proboszcz Strachociny dołożył wszelkich starań, żeby uczynić zadość prośbie Świętego. W ten oto sposób rozrastał się kult św. Andrzeja w Strachocinie i trwa on po dziś dzień.

Wybór tematu dzisiejszego wpisu nie jest przypadkowy – mamy 16 dzień maja, a zatem w liturgii Kościoła katolickiego obchodzimy święto św. Andrzeja Boboli, prezbitera i męczennika, patrona Polski. Pochodził właśnie ze Strachociny i już jako mieszkaniec Nieba upominał się o rozwój jego kultu w rodzinnej miejscowości.

Generalnie św. Andrzej jest postacią dość wyjątkową. W sprawie szczegółów odsyłam do tekstu zamieszczonego w bibliografii. Zaznaczę tylko, że jego męczeńska śmierć była wyjątkowo okrutna; można by na jej bazie stworzyć wpis poświęcony wymyślnym torturom (może kiedyś taki powstanie). Co ciekawe, św. Bobola, jezuita, zasłynął także tym, że po śmierci kilka razy interweniował z zaświatów w sprawie swojego kultu. Opisane wydarzenia w Strachocinie nie były oczywiście jedynymi. Chociażby w 1702 r. Andrzej ukazywał się w Pińsku (45 lat po swojej śmierci) i nawoływał do odnalezienia jego ciała i rozpoczęcia kultu w Kościele. Nota bene odnaleziono jego doczesne szczątki, które nie uległy rozkładowi mimo licznych oznak męczeństwa. Potem zjawił się w 1819 r. w Wilnie i przepowiedział, że zostanie patronem Polski. Potem była Strachocina.

Chociaż pewnie osobom niewierzącym to co piszę wydaje się kompletną abstrakcją i jakimiś rojeniami, to jednak zastanawiające jest to, że choćby strachocińskie objawienia nie są jakimś starodawnymi legendami, ale opowiadał o nich naoczny świadek, stabilny emocjonalnie i psychicznie, a miały one miejsce tylko nieco ponad 30 lat temu. Przecież tak czysto po ludzku patrząc dwóch zupełnie różnych proboszczów nie mogło przeżywać jednakowych urojeń. Ten drugi przybywając do Strachociny, nawet nie wiedział, że takie tajemnicze wydarzenia miały tam miejsce.

Poza tym te historie uczą, co dość często staram się poruszać w tekstach na blogu, że historia posiada nie tylko wymiar taki czysto namacalny, mierzalny, ale składają się na nią bardzo liczne wydarzenia, które nie mieszczą się w naszej czasoprzestrzeni (np. Cova da Iria, cuda w historii Polski). Jeśli chcielibyśmy analizować historię z ich wyłączeniem, okradlibyśmy ją z czegoś arcyważnego. Czy zgodzicie się ze mną? Piszcie uwagi w komentarzach.


św. Andrzej Bobola (fot. domena publiczna)

PS Pamiętajmy też dzisiaj o naszym Prezydencie w dniu jego imienin.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz