środa, 28 lutego 2018

#26 Historia nauczycielką życia | Kto pod kim dołki kopie...

Czyli coś z historii igrzysk tuż po igrzyskach


Był styczeń 1994 r. Najlepsi zimowi sportowcy świata przygotowywali się do olimpiady, która miała się odbyć w lutym tamtego roku. Do sportowych zmagań szykowały się też m.in. dwie amerykańskie łyżwiarki figurowe: Tonya Harding i Nancy Kerrigan.

6 stycznia w Detroit po ukończeniu treningu druga z nich padła ofiarą ataku – ktoś wycelował w jej kolano kawałkiem metalowej rury, przez co występ zawodniczki na igrzyskach stanął pod olbrzymim znakiem zapytania. Możecie sobie wyobrazić w jakim stanie znalazła się Kerrigan, która przecież przez lata przygotowywała się do występu olimpijskiego, a tutaj masz – taki pech. Jej ojciec w znaczący sposób wspierał ją w rozwoju kariery, pracując podobno na dwie zmiany, żeby zarobić na treningi córki.

Poniżej możecie obejrzeć sobie jak przeżywała tamto zdarzenie. Zresztą trudno jej się dziwić.


Jak się później okazało w sprawę zamieszany był podobno były mąż Harding oraz jej ochroniarz, który z kolei miał zatrudnić do wykonania niecnego ataku bratanka lub siostrzeńca swojego znajomego. Trudno powiedzieć tak na 100% na ile wmieszana w to była Tonya Harding. Jedni obwiniają właśnie ją jako główną rywalkę Kerrigan, choć ona sama mówiła ponoć w jednym z wywiadów, że pierwsze skrzypce grali w tym wszystkim jej były mąż i wspomniani wcześniej ludzie, a ona sama została w to siłą wmieszana. W całej sprawie skazana została podobno za krycie męża, a nie za bezpośrednie działania.

Tak czy inaczej wszystko zakończyło się szczęśliwie przynajmniej jeśli chodzi o Kerrigan. Ostatecznie jej noga nie została złamana i zdołała się wykaraskać na igrzyska, gdzie zdobyła srebrny medal. Natomiast Harding była dopiero ósma. Wystartowała po odwołaniu, gdyż miało jej nie być w kadrze USA. Swój słaby występ próbowała usprawiedliwiać rzekomo pękniętą sznurówką w bucie, tonąć we łzach.

Kiedy pierwszy raz dowiedziałem się o opisanym powyżej przypadku pomyślałem, że to idealny temat na wpis z miniserii ciekawostki-mininauki i nauczki. Tak istotnie jest, lecz w międzyczasie na bazie tej historii wzięło mnie na nieco nawet głębsze spostrzeżenia, ale po kolei.

Historia Harding i Kerrigan jest m.in. klasycznym przykładem z gatunku „kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada”. Ta tragiczna historia miała wszak pozytywny finał w srebrnym medalu, który zdobyła poszkodowana Kerrigan. A Harding dostała za swoje – chciałoby się powiedzieć.

Całe to zajście doprowadziło mnie jednak do głębszych przemyśleń. Jedna sprawa w tym wszystkim jest niezaprzeczalna – ktokolwiek by nie stał za planem zrobienia krzywdy Kerrigan było to zdarzenie haniebne i całe szczęście, że poszkodowana nie odniosła jeszcze większych obrażeń; mogła nawet zostać inwalidką do końca życia. Ta historia uczy też, że wszelkie metody zmierzające do pozasportowej eliminacji mocnych stron rywala są jak najbardziej nie na miejscu i są nauczką także dla tych, którzy sięgają po doping.

Muszę przyznać, że przekazywanie historii oparte tylko na kontrowersjach i wydobywaniu na światło dzienne czyichś mniejszych lub większych grzechów nie jest tym, co uważam za szczególnie chwalebne. Może i to jest chwytliwe i dobrze się o tym słucha lub czyta, ale nie na tym to wszystko polega. Jeśli już decydujemy się pisać o kontrowersjach, powinniśmy unikać stosowania kwantyfikatorów (o tym kiedyś już pisałem), a już szczególnie niedopuszczalne jest powtarzanie nieprawdy albo świadome rozsiewanie pikantnych plotek. Najważniejsze, to wydobyć jakiś morał czy naukę z danego wydarzenia.

Przygotowując się do napisania tego tekstu miałem początkowo wrażenie, że Harding była jednoznacznie złą bohaterką tej historii i winną wszystkiego. Nie wszystkie jednak opinie były jednakowe. Nie wiemy tak na 100%, na ile rzeczywiście wina leżała tu po stronie Harding. Czytałem też o jej trudnym dzieciństwie. Czytałem o tym, że później pogubiła się w życiu. Czytałem, że Kerrigan musiała w końcu skończyć ze sportem z powodu problemów z psychiką.



Harding otoczona przez tłum reporterów na portlandzkim lotnisku, po przybyciu z igrzysk w Lillehammer (1994)
źródło: Andrew Parodi - Praca własna, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=4055597

Nie chciałbym, żeby ten wpis wybrzmiał jakoś zbyt poważnie czy z patosem, ale pragnę zwrócić uwagę na to, że na wszystkich, którzy decydują się pisać czy mówić o historii ciąży wielka odpowiedzialność. Poczułem ją szczególnie pisząc właśnie ten tekst. Historyk czy amatorski pasjonat historii zawsze ma prawo potępiać złe czyny i występki, to jasne. Zdecydowanie zatem oceniłem negatywnie próbę zrobienia krzywdy łyżwiarce Kerrigan. Trzeba jednak dbać także i o to, żeby zbyt pochopnie nie przypiąć komuś czegoś, co nie do końca jest zgodne z prawdą. Miłość do historii nie polega bowiem na promowaniu pikantnych spraw, życiu skandalami (niektórzy twierdzą, że to właśnie historia Harding i Kerrigan rozpoczęła erę paparazzi i tych, którzy węszą za sensacjami) i oczernianiu ile wlezie, ale zawsze dochodzeniu do prawdy i wyciąganiu wniosków na dziś i jutro. Historia wcale przez to nie będzie mniej ciekawa!

Zapraszam już za tydzień na marcowe rocznice. Będzie się działo! A właściwie działo się niegdyś w marcu wiele :)


PS Nie wierzysz w cuda? W Łodzi dzieje się ich wiele każdego miesiąca [wideo], https://pl.blastingnews.com/felietony/2018/02/nie-wierzysz-w-cuda-w-lodzi-dzieje-sie-ich-wiele-kazdego-miesiaca-wideo-002365341.html. Czytając i udostępniając bardzo mi pomagasz :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz